sobota, 19 grudnia 2009

Informacja #1.

A więc witam na "nowym" blogu. :-) Generalnie mam nadzieję, że zmiana serwisu nie będzie wielkim kłopotem, chociaż nie zdziwiłabym się, jeśli wszyscy pomyśleliby sobie "nie warto".
Ta nagła zmiana spowodowana jest wymianą środka do pisania - zwykłego "peceta" wymieniłam na szybszego, według mnie bardziej opłacalnego, MacBooka, a więc i inną platformę - powiedziałam "do widzenia" Windowsowi. A jak wiadomo, Blog.onet.pl Windowsa kocha. I nie mogę teraz składać notek. Nie byłam tego świadoma, no cóż, takie szczegóły zupełnie wyleciały mi z głowy, lecz miałam dwa wyjścia: zakończyć pisanie na dobre lub przenieść opowiadanie tutaj.


Parę spraw organizacyjnych:

Mam nadzieję na Wasze przybycie, brak problemów z dodawaniem komentarzy, no i... no tak.
Plus opcja dodatkowa - możecie tu się zarejestrować i na bieżąco śledzić, kiedy dodaję posty. ;-)
Wszystkie części są po prawej, w gadżecie "Archiwum Bloga", ułożone rocznikowo, a następnie miesięcznie, co według mnie jest całkiem trafnym rozwiązaniem (oczywiście nie licząc szerokiej listy, która była boginią).
To byłoby chyba na tyle, na razie blog "na szybko" oddany do użytku.

Pozdrawiam serdecznie
i przepraszam za wszelkie problemy.

9. Hörst du mich, hörst du mich nich'.

Do domu wróciłem późną nocą.. Na podjeździe nie zauważyłem auta Georga, więc byłem pełen entuzjazmu, że będę sam i nie będzie budził mnie swoim uciążliwym chrapaniem.
Wszedłem lekkim krokiem po schodach, przygotowałem klucze,następnie otworzyłem drzwi i zaczerpnąłem lekko stęchniałego, lecz miłego, domowego powietrza. Zdjąłem buty i kurtkę, chwilę posiedziałem na kanapie, szukając czegoś ciekawego w telewizji,zjadłem jakieś resztki i wypiłem trochę soku bananowego.Zastanawiałem się, jak pożytecznie spędzić ten wolny czas, jednak najprzyjemniejszą alternatywą wydawało mi się wtulenie w poduszkę,przykrycie się po same uszy mięciutką kołdrę i pogrążenie się w błogim śnie.
Kiedy moja głowa leżała już na pościeli, a oczy zamknęły się mimowolnie, nagle usłyszałem jakieś dziwne dźwięki. Z racji, że byłem osobą dość bojaźliwą, od razu przyszły mi na myśl setki historii o duchach i zjawach, miałem milion wizji swojej śmierci,jest to u mnie dość częste zjawisko. Z drugiej strony jednak miałem doświadczenie w złym odbiorze docierających do mnie bodźców, więc skuszony zapachem tajemnicy, postanowiłem to zbadać.
Już oczami wyobraźni widziałem siebie w roli troskliwego przyjaciela, radzącemu zagubionym kolegom gejom, co mają postąpić w tak okrutnym świecie. Dźwięki dobiegały z sypialni Hagena, więc tym bardziej byłem prawie pewien, co ujrzę... Dlaczego znów musiałem się mylić?

Na jego łóżku, na wpół nago, Tom całował się z dziennikarką, która przeprowadzała z nami wywiad. No tak, kiedyś bym to zrozumiał,zamknąłbym drzwi, ciesząc się, że mój brat ma jakąś uciechę,miałbym w głębi serca nadzieję, że kolejna dziewczyna okaże się tą właściwą. Lecz, do kurwy nędzy, on już kogoś takiego znalazł!
Z impetem zapaliłem światło, kopiąc przy okazji w drzwi, aby wydać jak najwięcej jak najgłośniejszych odgłosów. Przestał się z nią miziać, ona od razu spojrzała na mnie przestraszona, a on nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Błądził nieobecnym wzrokiem po jej obfitych piersiach i ani myślał przestać. Zdenerwowałem się nie na żarty. Serce biło mi jak szalone, w duchu kląłem na niego, a także na siebie, bo jak mogłem dopuścić do zaistnienia tak nieodpowiedzialnej sytuacji!? Przejmowałem się jego małżeństwem bardziej niż on sam, na co dowód leżał przede mną jak... na tacy.
Natychmiastowo do nich podszedłem i zrzuciłem Toma z tej kobiety.Zakryła się jakimś materiałem, wymykając się szybko. Chciała zapewne jeszcze dodać, żeby zadzwonił za parę dni - niedoczekanie. Kiedy leżał, a jego oczy zdawały się pytać, co się stało, chwyciłem go za ramię i posadziłem na tyłku. Nie wiedziałem, że mam aż tyle siły.
Wbijał we mnie wściekły wzrok, zaciskając usta i gniotąc w dłoniach bokserki, które miał zamiar zapewne za parę sekund zrzucić. Jeślibym nie przyszedł - lecz przyszedłem, Bogu dzięki. Strzeliłem go parę razy z otwartej dłoni w twarz. Musiał otrzeźwieć i przestać się wygłupiać. Chwycił się za policzek, sycząc cicho z bólu.
- Co ty, do cholery, wyprawiasz!? - krzyknąłem i czułem, że po paru zdaniach będę miał problemy z bolącym gardłem. - Już ci odbija? Już się gubisz? Obudź się!
Tak właściwie nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Paplałem bez sensu, byle tylko coś mówić, byle tylko pomyślał, że sobie nie żartuję. Przerażała mnie pustka i cisza jego umysłu i duszy.
- To nie twoja sprawa - powiedział w końcu, ocierając usta i rozglądając się wokół mętnym wzrokiem. Widziałem, że zrozumiał swój błąd, lecz za nic w świecie by z tego nie zrezygnował.
- Masz żonę, sam sobie ją wybrałeś. - Usiadłem koło niego i wyciągnąłem nogi. - Przecież to ty byłeś tym... lepszym.

Przyzwyczaiłem się już, że to Tom robi wszystko jak należy, odnosi niesamowite życiowe sukcesy, jest szczęśliwy, ułożony, zdolny i dobry. Odkąd nie kusiła go sława i wizja miliona dziewcząt u jego boku, bardzo się zmienił. Nie szalał już po nocach, skupił się na tym, co ważne w prawdziwym życiu i starał się, abym ja też zaczął tak żyć. Myślał pewnie, że młodzieńcza głupota i bezmyślność już gonie dotyczą, dlatego nie przemyślał tego wcześniej, a kiedy przyszło co do czego... Zdecydował, że tak będzie fajnie. Szkoda tylko, że nie dla jego rodziny.

- Odezwał się... gorszy. - Wstał, podnosząc z ziemi swoje spodnie i wyglądał na porządnie wstawionego. - A to nie przypadkiem ty ciągle udawałeś ofiarę losu? Może powiesz, że nie chciałeś, żeby się tobą przejmować i ciągle podnosić cię z dna?
Zamurowało mnie. Nigdy nic takiego mi nie zarzucał, tym bardziej w tamtym momencie mnie zasmucił. Siedziałem,już nawet nie starałem się go rozumieć lub na niego patrzeć, a on gestykulował żywo w coraz większej złości. - ... I powiem ci, że szkoda, że byłeś w domu. Chciałbym ją przelecieć... - Oczy zapłonęły mu pewnego rodzaju żądzą, uśmiechnął się w tym lekkim świetle i pogładził po brzuchu. Również wstałem, spojrzałem mu prosto w twarz, nie wiedząc, co wstąpiło w mojego brata. Nie był taki i nie miałem zamiaru dopuszczać do siebie myśli, że kiedykolwiek mógłby. Zbliżyłem się i poczułem, jak moja otwarta ręka zdziela go mocno po lekko szorstkim policzku.
- Nie rób więcej takich rzeczy - powiedziałem, spuszczając głowę i udając się do swojego pokoju. Zamknąłem drzwi na klucz i rzuciłem się na łóżko, mając nadzieję na jak najszybsze zaśnięcie.
Nie miałem zamiaru dzwonić do Joanne, opowiedzieć jej o wszystkim i wyjść na totalnego idiotę, a przede wszystkim na wielkiego kapusia i człowieka, któremu nie można ufać. I może nie powinienem tak sobie tłumaczyć tego, że po prostu miałem zamiar go kryć, jednak lepszej wymówki wymyślić nie potrafiłem.
Brat to brat; mimo wszystko powinno się mu pomagać, nawet jeśli on tej pomocy nie zauważa i traktuje ją jako kompletnie bezużyteczną.Chciałem, żeby dalej był szczęśliwy i nie zapominał, że największe spełnienie czeka go w ramionach własnej kobiety i syna, że nic nie może się z tym równać. Może po części zazdrościłem.

Podciągnąłem kolana aż po brodę i westchnąłem głośno. Przez moment,w kuchni, słyszałem jeszcze krzątaninę Toma, gotującą się w czajniku wodę i stukot szkła. Później tylko trzask drzwi i przeraźliwą, cisnącą ciszę.
Zastanawiałem się, co gorszego może nas jeszcze spotkać. Co może spotkać mnie....? Dowiaduję się o innej orientacji przyjaciół, aby pół dnia później przyłapać własnego bliźniaka z jakąś ladacznicą,nienawidzę ludzi, z którymi pracuję, jednocześnie nie chcę tego przerywać, tęsknię do spokojnej przeszłości, nie mając zamiaru więcej już z nią obcować. Czasami miałem wrażenie, że to wszystko to tylko jedna, wielka, zbyt udana iluzja, a ja obudzę się ze świadomością, że był to wyłącznie sen.

Kiedy otworzyłem oczy, Georg wisiał nade mną z kubkiem kawy.Przetarłem dłonią twarz, zakrywając się po uszy, żeby dał mi jeszcze pospać, lecz widocznie miał zbyt dobry dzień i nie chciał dać za wygraną.
- Co się tak uśmiechasz? Chcesz mnie poderwać? A może mieliście z Gustavem udaną noc? - powiedziałem, kiedy chciał mnie odkryć. Przestał, a ja ugryzłem się w język. - Przepraszam.
Usiadłem, przygładzając lekko włosy i spojrzałem na niego pytająco.
- Mamy dziś sesję zdjęciową, tak pomyślałem, że może cię obudzić, żebyś... się przygotował? - poinformował mnie natychmiastowo. O nim tak naprawdę nie mogłem powiedzieć nic złego, ceniłem go jako przyjaciela i człowieka, chociaż czasami żartowaliśmy z jego osoby.
- Dzię... - wstałem, chwyciłem jego kawę i wypiłem połowę -dziękuję. - Poszedłem do łazienki, pełen chęci do życia, na moment zapominając o przykrym, nocnym incydencie.

I pracowni było wyjątkowo głośno i gwarno. Nie lubiłem takiej atmosfery, wolałem ciszę i spokój, które pozwalały mi się skupić i robić swoje, więc tradycyjnie usiadłem w kąciku i zająłem się sobą samym.
Kasowałem wiadomości na telefonie, sprawdzałem pocztę, czytałem wiadomości w internecie i zaktualizowałem listę odtwarzania w iPodzie. Piłem soczki, herbatki, paliłem papierosa za papierosem - tak, już zdecydowanie znów wróciłem do nałogu i incydent z tarasu,kiedy prawie zemdlałem, tylko mnie śmieszył. Innych zresztą też. Więc piłem co tylko miałem pod ręką, paliłem, jadłem wszystkie rzeczy wkoło, które pachniały lub wyglądały smakowicie. Wymyślałem setki dziwnych zabaw i czekałem, aż tylko ci idioci zdecydują się co do wyboru światła.
A wtedy dosiadł się do mnie Tom, co mogłem przewidzieć, gdyż była to sprawdzona taktyka, kiedy tylko coś między nami nie grało.Patrzył się bez słów i właśnie w takich momentach widziałem najbardziej, jak jesteśmy do siebie podobni, zachowywaliśmy się czasem niemal identycznie.
- No, wypaplałeś już wszystkim, co? Pewnie nie mam po co wracać do domu... - powiedział z sarkazmem i zaczął przerzucać kartki jakiegoś publicystycznego magazynu.
- To się mylisz, Tommy. - Położyłem nogi na stoliczku,zasłaniając mu nimi gazetę. Podniósł na mnie wściekły wzrok. - Nie znudziło ci się to jeszcze?
Uniósł jedną brew i zamarł, czekając na ciąg dalszy mojej wypowiedzi.
- Ani trochę - odpowiedział, kiedy zamilkłem na dobre. Udał,że zakończył tę rozmowę, że mogę czuć się poniżony i upokorzony, bo cokolwiek bym nie zrobił, on i tak się z tego jakoś wyliże. - Nawet jeśli jej powiesz, ja zagram tradycyjnym "kocham cię" i wszystko wróci do normy. Jak myślisz, komu uwierzy? Niestabilnemu emocjonalnie głupkowi czy własnemu, porządnemu mężowi?
Że też nazwał mnie niestabilnym emocjonalnie... I na dodatek głupkiem? Ciekawe, kim w takim razie jest on. Na pewno nie "porządnym mężem", oni nie robią takich głupstw.
- Nie zapominaj, że już raz mi uwierzyła - zagroziłem, a jego twarz w jednej sekundzie zrobiła się blada jak ściana.
Kiedy jeszcze Tomaszek pamiętał smak kariery i sukcesu, nie potrafił mieć zawsze czystych myśli. Na początku ich związku zdarzało mu się zbaczać z drogi, a wtedy przylatywał do mnie i, olaboga, to mnie się żalił. Za dużo o nim wiedziałem, żeby teraz traktował mnie jak szmatę, żeby chciał mnie unicestwić i spowodować, że poczuję się źle. Wracając do przeszłości; zanim wyszedł na prostą, zupełnie prostą, raz poszedł na całość i przeleciał jakąś lafiryndę na przyjęciu urodzinowym swojej - jeszcze wtedy - narzeczonej. Wyrządził jej prawdziwe świństwo,chociaż nie chciał się do niego przyznać. Powiedział mi, co go trapi. Sam stwierdził, że albo jej powie, albo skończy się ich związek, który miał prawdziwy potencjał. Lecz bał się tych bolesnych słów, więc to ja uzupełniłem wiedzę niedoinformowanej Joanne, tłumacząc go i przepraszając. Zrobiła mu prawdziwą awanturę, to jej było mi naprawdę żal. Widać było, że zabolało ją to, co zrobił, lecz dała mu jeszcze jedną, jedyną i ostateczną szansę, a nie wyglądała przy tym, jakby żartowała. Bardzo im kibicowałem, w moich oczach byli dla siebie po prostu stworzeni,więc teraz każdy powinien zrozumieć moją pozycję i to, że po tej drugiej - co prawda nie do końca zakończonej - zdradzie, nie mam zamiaru nic nikomu mówić. Ale jemu grozić miałem prawo.
- Nie rób tego... - wyszeptał, chowając twarz w dłoniach.Wydawało mi się, że oczy zaczynają mu lekko łzawić, że naprawdę mu zależy i że tylko się zgrywa. Nie wyobrażam już sobie go bez niej,jej bez niego.
- Dobrze - potwierdziłem.
- Dobrze? - Chyba niezbyt mi wierzył. Zbyt łatwo się"zgodziłem", chociaż tak naprawdę nie miałem na co.
- Wiem, co jest w tej sytuacji właściwe... - wstałem,wygładziłem spodnie i zerknąłem na machającego do mnie Gustava - w przeciwieństwie do ciebie.

8. Bleib stehn, weil du sonst verloren bist.

Całą noc śpiewałem. Kiedy wszyscy rozeszli się do domów, kiedy zasypiali w swoich ciepłych łóżkach, ja wyłem do mikrofonu mając nadzieję, że jeszcze coś z tego wyjdzie. Prawie nie czułem, że żyję, oczy zamykały mi się co trzy sekundy, nie widziałem tekstu, bo po prostu rozlewał mi się, kiedy na niego patrzyłem. Nogi uginały się same, bynajmniej nie z zaskoczenia lub błogości. O szóstej rano usłyszałem ciche przekręcanie klucza w zamku, ale było mi wszystko jedno, bo resztkami sił ledwo trzymałem się w pozycji siedzącej. Oparty o ścianę podśpiewywałem sobie cicho, mając przed oczami tłum fanów, którzy znów cieszyliby się na mój widok.
Myślałem, że ktoś przyjdzie, że każe mi iść spać, wygoni, zadba i zatroszczy się. Czekałem na to z utęsknieniem... Nasłuchiwałem wszelakich odgłosów, jednak jedyne, co dane było mi podchwycić, to ciche śmiechy zza drzwi. Podczołgałem się, otwierając je odrobinkę.
- Bill pewnie poszedł dziś w nocy na imprezę. Szkoda, że nie było cię ze mną... - Rozpoznałem głos Georga. Zdziwiłem się, bo nie wiedziałem nic o tym, żeby miał dziewczynę, a byłem prawie pewien, że mnie powiedziałby pierwszemu, w końcu razem mieszkaliśmy. - Nadrobimy to następnym razem, kochanie.
- Mhm - wymruczał drugi głos, bardzo... bardzo dziwny głos. Zacząłem się zastanawiać, kto to, do cholery, może być!? Nie brzmiało to melodyjnie i cieniutko, jak na typową kobietkę przystało. Zmarszczyłem brwi, a moje ucho jeszcze bardziej przylgnęło do drzwi. Kiedy nic już więcej nie usłyszałem, ucho zamieniłem na gałkę oczną, która lustrowała korytarz. Drzwi do łazienki, kwiatek, jakaś sofka, kolejne drzwi i Georg, który delikatnie i z uczuciem całował...
Przewróciłem się z hukiem na ziemię.
- Georg!? - jęknąłem, zasłaniając dłonią usta. Na szczęście nikt mnie nie usłyszał, nie spostrzegł, że podsłuchiwałem i podglądałem.
Otrząsnąłem się z tego, co widziałem i chyba dzięki zmęczeniu naprawdę udało mi się o tym zapomnieć.

Kiedy upewniłem się, że korytarzy jest pusty, wyszedłem i udałem się prosto do automatu z kawą.
Czułem się niewygodnie we własnym ciele. Brudny, nieuczesany, z przetłuszczonymi włosami i w nieświeżym ubraniu. Oparłem głowę na ramieniu, podpierającym ścianę, a wtedy ktoś klepnął mnie po plecach i prawie znów się przewróciłem.
- Bill! - zawołał radośnie Jost, trzymając przy uchu telefon. Odwróciłem się i spojrzałem na niego niepewnie. Wytrzeszczył oczy, zakończył grzecznie rozmowę i włożył komórkę do kieszeni. - Jak ty wyglądasz?
Wzruszyłem ramionami i upiłem łyk mocnego, ciemnego napoju. Chyba chciałem zrobić mu odrobinę na złość, lecz nie zdawałem sobie sprawy, że tak naprawdę mógłbym zaszkodzić tylko sobie.
- O której jest ten... wywiad? - zapytałem, zmieniając temat rozmowy.
- Za godzinę. - Zdenerwowanie biło od niego na kilometr.
- Zdążę. - I poszedłem w swoją stronę.
Chciałem wyjść na zewnątrz, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, lecz zauważyłem osamotnionego Georga, szykującego w kuchni jakieś przysmaki. To on, razem z Gustavem, zawsze zapełniał studyjną lodówkę i byłem mu za to wielce wdzięczny. Odechciało mi się kwiatów, poranka, świecącego słoneczka i czym prędzej podszedłem do niego, będąc odrobinę niepewnym w swoich poczynaniach.
Przystanąłem, trzymając w ręku plastikowy kubek i wpatrując się w jego skupioną twarz. Po chwili spojrzał na mnie, zauważając mój cień i uśmiechnął się miło. Aż mnie zemdliło, kiedy wyobrażałem sobie, o czym może właśnie myśleć.
Odsunął się, bo myślał chyba, że chciałem wyjąć coś z szafki, którą zastawiał. Ja nawet nie spuściłem z niego wzroku, przysuwając się bliżej i wciąż lustrując jego minę. Miałem przed oczyma coś fascynująco odrażającego... i... nie mogłem przestać o tym myśleć. Obrzydliwe.
Udawał, że wcale mnie nie widzi, krojąc, smarując i posypując jedzenie jakimiś przyprawami. Nagle, wymachując czym prędzej nożem, skaleczył się w palec.
- Ups - szepnąłem dość... uwodzicielsko. Chciałem sprawdzić, czy moja teza jest prawdziwa i czy przypadkiem nie przyśniło mi się to, co widziałem przed paroma godzinami.
Uśmiechnął się do mnie ponownie, tym razem blado i niezbyt wesoło, świdrując oczami po pomieszczeniu. Odwrócił się, podchodząc do apteczki i wyjął z niej wodę utlenioną oraz plaster. Usiadł na krześle przy małym stole, a ja w mgnieniu oka podążyłem za nim.
- Czego, do cholery, chcesz!? - wrzasnął nagle, a ja prawie podskoczyłem. - Mam się ciebie bać?
Zaśmiałem się sarkastycznie i zgniotłem w dłoni, pusty już, kubeczek, wyrzucając go do kosza. Założyłem ręce na piersi jak troskliwa matka, która odkrywa tajemnicę dziecka, tupiąc nogą w podłogę i mrużąc oczy.
- Czy jest coś, czego mi nie powiedziałeś?
- Nie ma, a dlaczego miałoby coś takiego być? - Zdziwił się i dalej zaklejał tę mikroskopijną rankę. Musiałem wykorzystać swoją pozycję lekkiego kretynka, więc zwaliłem ze stołu jego przyrządy medyczne i jęknąłem coś w rodzaju "a masz!". Spojrzał na mnie wkurzony, chcąc ewidentnie okrzyczeć mnie po całej linii, jednak ja... byłem szybszy.
- Czy to prawda, że... że jesteś z Gustavem!?
Zatkało go. Mnie w sumie też zatkało. Patrzyliśmy na siebie zdezorientowani, plasterek z jego palca odpadł, a cisza była taka, że miałem wrażenie, że jest to najgłośniejszy dźwięk na świecie. Ranka krwawiła, plamiąc obrus, a my wpatrywaliśmy się w swoje zastygłe twarze. On tylko ruszał ustami, chcąc się zapewne jakoś tłumaczyć.
- Tom... - powiedział w końcu, a jego oczy powiększyły się w tamtym momencie o jakieś cztery razy. Nagle jakby otrząsnął się z tego szoku, czym prędzej sięgając po swój telefon, ręce drżały mu jak nigdy, nie mógł trafić w żaden z przycisków. Szybko mu go wyrwałem.
- Żaden Tooom! - Rzuciłem o podłogę przedmiotem trzymanym w ręku, wydawało mi się, że będę wyglądał i brzmiał wtedy bardziej poważnie. Ale... zaraz... - Czyli Tom o wszystkim wiedział!? Ale ja byłem głupi!
Zrobiłem obrażoną minę i usiadłem na krześle na przeciwko kolegi. Założyłem nogę na nogę, nie mając zamiaru wysłuchiwać ich jakichkolwiek tłumaczeń, kiedy będzie im głupio na myśl, że nie powiedzieli mi o tak ważnej i istotnej sprawie.
- Posłuchaj mnie, nie możesz o tym nik... - przerwał, kiedy do kuchni wszedł wesoły Tom w okularach przeciwsłonecznych i mniej wesoły David. Spuścił głowę, wykańczając swój opatrunek i zbierając z ziemi rzeczy, które rozwaliłem, w tym pogruchotany telefon.
Mój brat patrzył na to z pewnym zdziwieniem, a drugi pan i władca był zbyt zajęty swoimi sprawami. Zresztą to dobrze, niech nie wtrąca się w sprawy porządnych ludzi.
- Co tu się wyprawia? - zapytał Tom, odsłaniając oczy i pomagając Georgowi zbierać śmieci. W pewnym momencie podniósł na mnie wzrok, a ja momentalnie udałem, że nie obchodzi mnie nic, co dzieje się wokół. Jego oczy zdawały się pytać, o co znów się obraziłem, dobrze wiedział, co czułem, chociaż może jeszcze nie domyślał się, dlaczego tak jest.
Wstałem, ominąłem ich i, nie odzywając się słowem, poszedłem pod prysznic. Całe szczęście, że nasze studio jest dość kameralne i ma w sobie pomieszczenia codziennego użytku.

Poczułem się urażony i niepotrzebny. Oni muszą mówić mi o tak ważnych sprawach, jak inna orientacja połowy zespołu. Powinni to robić. To sprawia, że czuję więź pomiędzy nami. Jestem naprawdę wrażliwy, może po nich takie informacje spływają jak po kaczkach, ale ja... chciałbym być świadom otaczającego mnie świata. Nie lubię o wszystkim dowiadywać się ostatni.
Poza tym... jak to w ogóle możliwe, że Georg, że Gustav...? Zawsze wydawali mi się przynajmniej ze sto razy bardziej męscy niż ja, a ja nie mam żadnych zboczeń związanych z facetami, więc dlaczego? Może fenomen takich spraw jest najistotniejszy w tym, że przytrafiają się w najmniej spodziewanym momencie, najmniej oczekiwanym ludziom.
Nie umiem wyobrazić ich sobie razem. Tak, owszem, widziałem ich już na korytarzu, lecz... nie spodziewałem się, że to okaże się tak przytłaczającą prawdą. Zawsze naśmiewaliśmy się razem z gejowskich pornosów, a może oni wtedy wiedzieli już, że nie są tacy jak wszyscy, no i może trochę bolał ich mój śmiech i słowa skierowane w tym kierunku? Nie przeszkadzał mi ich homoseksualizm, w ogóle mi to nie przeszkadza, ale... Bez kitu, oni!?

Dokładnie zamknąłem drzwi do łazienki, bo kto wie, a jeśli nie są sobie wierni i któryś zechce mnie podglądać? Tyłek miałem jeszcze całkiem jędrny i pociągający, w ogóle byłem dość... atrakcyjnym mężczyzną, co wiele razy mi udowadniano.
Później wysuszyłem włosy i ułożyłem je w odpowiedni kształt, pomalowałem się, zaliczyłem wszelkie czynności związane z higieną. Zostało dziesięć minut do wywiadu, cóż, będą musieli sobie poczekać.
Wyszedłem czysty i zadowolony, podążając do saloniku, w którym wszyscy przebywali, zniecierpliwieni moją długą nieobecnością.
- Czemu się nie odzywałeś, kiedy dobijaliśmy się do łazienki? - zapytał Gustav. A więc może jednak prawdą są moje obawy o zboczenie polegające na podglądaniu? Hm...
Przeszedłem obok nich spokojnie i bez słowa usiadłem na fotelu, mierząc groźnym spojrzeniem Georga. Zacząłem pisać smsy z Nat, jaki to jestem wściekły, zdegustowany i zawiedziony.
Patrzyli na mnie zaciekawieni, nie rozumieli, co mi się stało. Zerknąłem na zegarek, pisnąłem coś do siebie i wyszedłem, udając się do auta. Oni poszli za mną, zupełnie jak stadko gęsi.

Kiedy byliśmy już w dużym gmachu jakiejś telewizji, piłem Red Bulla, a wszyscy otrzymywali jakieś wytyczne. Więc dlaczego nie ja?
Tom jak zwykle miał być chamski w stosunku do Georga. Przynajmniej tyle z jego "roli" usłyszałem. Gustav miał się nie odzywać, Georg głupio uśmiechać i od czasu do czasu coś mruknąć, odpowiadając na docinki Toma. Jak za starych, dobrych czasów.
Nie zdążyłem nawet przemyśleć tej sytuacji, gdyż po chwili przyszła do nas w pośpiechu dziennikarka, dość młoda, z ładną buzią i lśniącymi włosami, na niebotycznych obcasach i w obcisłych dżinsach. Miała długie nogi - to zapamiętałem najbardziej.
Usiedliśmy, kamerzysta przygotował się do nagrywania, kobieta wyjęła z teczki kartę z pytaniami, zapowiadając nas i mówiąc na wstępie o jakichś nieistotnych dla mnie sprawach, więc kompletnie się wyłączyłem.
- Więc, chłopcy, powracacie! - krzyknęła przejęta, trzepocząc rzęsami do mojego brata, który niebezpiecznie odbierał sygnały jej flirtu. - Jak myślicie, czy fani pamiętali o was przez te wszystkie lata?
- Myślimy, że - powiedziałem szybko, uniemożliwiając tym samym jakąś zboczoną odpowiedź Tomowi - że jeśli coś się lubi, nie da się o tym zapomnieć.
Cnotliwy Tomasz zrobił niesmaczną minę, zapewne chciał zabłysnąć przed urodziwą redaktorką swoją inteligencją, która w momentach sławy zniżała się do poziomu podstawówki. Martwił mnie nie sam fakt, że zaczynał wewnętrznie znów się zmieniać, lecz to, że, do cholery, czemu on się tak do niej szczerzy, skoro ma własną, prywatną żonę, własne, prywatne dziecko i to o nich powinien dbać?
Georg pokiwał tylko głową, więc kobieta zaczęła wypytywać dalej.
- Tom, odczuwasz nadal popularność wśród żeńskiej części wielbicieli?
Zagięła mnie tym. Pytanie było skierowane do niego, ale... wiedziałem, że i tak zabłysnąłby czymś idiotycznie kiczowatym. Oh, tak, one nadal mnie kochają, już nie mogę się doczekać, aż wyjedziemy w trasę i będę miał okazję... Będzie miał różne okazje.
- To zn...
- Nie, Tom przestał zwracać na to uwagę, bardzo kocha swoją żonę, którą wszyscy serdecznie pozdrawiamy - zamachałem do kamery i uśmiechnąłem się szeroko - prawda, Tommy?
Znów się skrzywił, dwa razy bardziej niż poprzednio. Atmosfera była wyjątkowo napięta, nie mogłem doczekać się kłótni po wywiadzie!
- Ta... prawda.
Dziennikarka również nie wyglądała na zadowoloną, może liczyła na coś z jego strony? Zdecydowanie zmężniał i nie był już dwudziestoletnim szczylem. Zresztą już wtedy zaczynał kończyć z życiem zawadiaki i chciał powoli się ustatkować, co mu się w końcu udało, więc czy mogłem pozwolić, żeby to zaprzepaścił?
- A wracając do przeszłości, wiele się u was zmieniło. Co robiliście przez te wszystkie lata?
Za plecami kamerzysty zauważyłem przestraszoną twarz Josta. Chciał, żebym powiedział, że byliśmy na długich wakacjach, żyjąc w luksusie, że to było zamierzone i bardzo nam pomogło... Ale czy to moja wina, że jestem trochę niepokorny?
- Więc... to było trudne. Po tym, jak nasz manager, David Jost, postanowił zająć się kimś młodszym i bardziej obiecującym, nie mieliśmy zbyt wielu alternatyw do ży... - w tym momencie Tom kopnął mnie w nogę, w efekcie czego spojrzałem na niego groźnym wzrokiem, aby przestał, bo doskonale wiem, co mówię i co jeszcze chcę powiedzieć - do życia. Było momentami ciężko, zwłaszcza mnie, ale pewnego dnia znalazłem ogłoszenie o kursie dla listonoszy i... poszedłem. Pozdrawiam wszystkich z mojej poczty, zwłaszcza panią Kirsten z okienka z przelewami. - Uśmiechnąłem się ponownie. Wszyscy siedzieli i... chyba nie wiedzieli, co powiedzieć. - No, ale David zmądrzał, wie już, że jesteśmy najlepsi w tym, co robimy. Następne pytanie proszę - powiedziałem po zbyt długiej ciszy. Kobieta otrząsnęła się z tego małego szoku, chłopcy szeptali coś między sobą, Jost stał z ręką zasłaniającą twarz, a ja cieszyłem się z faktu, że nie dałem się stłamsić. Nie liczą się z moim zdaniem, więc pokażę im, że powinni.
- Bill, wyglądasz świetnie, czy zamierzasz zszokować nas kolejną zmianą wizerunku? - zapytała, jeszcze lekko zdezorientowana, patrząc niepewnie i nie wiedząc, czego może się spodziewać.
- Dziękuję. - Oparłem się i usiadłem wygodniej. - Jak na razie jeszcze o tym nie myślałem, ale kto wie...
- W każdym razie będzie mu dobrze w każdej fryzurze - dodał nieśmiało Tom, patrząc na mnie jak zbity pies. Szybko się uczy.
- W takim razie ja również dziękuję za ten króciutki wywiad, mam nadzieję, że spotkamy się niebawem. Tymczasem, drodzy fani, niedługo w sklepach nowy, odświeżony sing... - I tak dalej, i tak dalej. Paplała coś jeszcze, a ja zastanawiałem się, co zjem na obiad. Nawet nie przejmowało mnie zbytnio to, co powiedzą na mnie współpracownicy. Po zakończeniu wywiadu szybko się ulotniłem, łapiąc taksówkę i wysyłając Tomowi wiadomość, żeby się nie martwił, gdzie jestem. Wyłączyłem telefon i poszedłem coś zjeść.
Czułem, że postąpiłem zgodnie z własnymi przekonaniami, że po raz pierwszy od wielu miesięcy się nie oszukiwałem. I naprawdę dodało mi to sił.

7. Scheiss auf gestern und erinner dich an jetzt.

Wszyscy tryskali radością. Producenci byli zachwyceni, nawet Jost okazał mi w tamtym dniu wyjątkową sympatię. Wokół panowała wyjątkowa, rodzinna atmosfera, nikt nigdzie się nie spieszył, każdy był rozluźniony i pewny o naszą przyszłość.
Pomyśleć, że to tylko przez fakt wybrania przeze mnie piosenki. Szaleństwo.

Przeglądałem oferty wycieczek w jakieś egzotyczne zakątki świata. Powiedziano mi, że zbliża się wolne, święta i sylwester, więc wypadałoby, żebym jakoś uczcił ten niesamowity sukces.
Właściwie nie widziałem w tym ani cienia czegoś niesamowitego, po prostu wypowiedziałem trzy słowa, jeden tytuł, a oni odebrali to jako cud, dar z Niebios.
- Już? Więc na tym ma polegać moja cała robota? Moja i zespołu? - zapytałem, wychylając nos zza katalogów. Madagaskar, Kuba, Cypr, Majorka... Wszystko było na wyciągnięcie ręki, ale przecież nie tego się spodziewałem.
- Jeszcze będziesz miał dość tej roboty - powiedział nasz nowy ochroniarz, który od samego początku wydawał mi się trochę dziwny. Chyba wolałbym, żeby Saki wrócił na swoje miejsce. - Widziałem plany na najbliższe dwa tygodnie. I... nie będziesz narzekał na brak zajęcia.
Zdziwiłem się. Jakiś prymitywny goryl, który ma chronić mnie przed rozochoconymi dziewczętami, ma wiedzieć lepiej ode mnie, co i gdzie będę robił? Odłożyłem te wycieczkowe oferty i odszukałem wzrokiem Josta, do którego miałem kierować się z każdym zawodowym pytaniem. Podszedłem do niego powoli, zakaszlałem teatralnie i czekałem na jego reakcję. Podniósł głowę i spojrzał na mnie pytająco.
- Co będziemy ro...
- Jutro macie pierwszy wywiad, opowiesz trochę o tym, gdzie byliście, kiedy was nie było. Wspomnij o piosence. I podkoloruj trochę swoją... przeszłość. - Uśmiechnął się ironicznie i wrócił do pracy. Pokręciłem trochę głową, zrobiłem wielkie oczy i postanowiłem skończyć tę idiotyczną rozmowę, która na dobre jeszcze nawet się nie rozpoczęła. Miałem niby wyprzeć się moich kolegów listonoszy? Niedoczekanie. Zauważyłem Toma, który nudził się na kanapie.
Kiedy szedłem w jego stronę, targała mną nienawiść do wszystkiego, co śmie nazywać się Jost i co przypomina mi jego parszywą twarz. Zwaliłem nogi brata, żeby mieć chociaż kawałek miejsca do siedzenia.
- A mogłem tak fajnie spędzać czas... - mruknął, bawiąc się telefonem.
- Co? - Spojrzałem w jego stronę. Mówią, że to ja mam własny świat, ale Tom... Ten to dopiero jest dziwakiem. Potrafi mówić do siebie godzinami. Kiedy byliśmy mali, mówił z nudów do lustra, później mówił do moich rysunków, a kiedy dostał pierwszą gitarę, to właśnie ona przejęła rolę jego nadwornego słuchacza.
- Mówię, że mi się nudzi i tęsknię do swojej pracy - odpowiedział jak gdyby nigdy nic. Poczułem się trochę jak niechciany przechodzień w domu szaleńca. Właśnie w takich momentach miałem wrażenie, że wszyscy jesteśmy chorzy psychicznie. - Jak myślisz, poradzą sobie beze mnie?
Tom po prostu kochał swoją dotychczasową pracę. Grał sobie wieczorami dla przyjemności, lecz jego prawdziwą pasją było prawo. Na co dzień niezbyt gadatliwy, na sali sądowej zmieniał się w kokoszkę na targu i gadał jak najęty! Nigdy wcześniej nie spodziewałbym się po nim tak wielkiej i... porządnej pasji, która nie łączyłaby się z roznegliżowanymi dziewczętami i ich jędrnymi piersiami. Tymczasem mój kochany braciszek zrzucił kotwicę w najmniej oczekiwanej sferze życia.
- Bez ciebie ludzie też będą się rozwodzić, nie martw się - przyznałem roześmiany. Uspokoił mnie. Jego własne obawy wyparły ze mnie złość i wszelką niechęć.
- Moja praca to nie tylko rozwody - powiedział dość gniewnie. Nie lubił, kiedy przyrównywałem go do osoby, która oprócz zakańczania małżeństw nie robi nic fascynującego. - Wiesz, niebawem miałbym zająć się sprawą spadku jakiegoś potomka z rodu Habsburgów. Poznanie kogoś związanego z tak potężną rodziną... To byłoby niesamowite przeżycie, nie sądzisz? - O historii mógłby mówić godzinami. Już na początku szkoły wykazywał zainteresowanie w tym kierunku, jednak pod ogólnie panującą modą na bycie nieukiem nie miał szans na rozwijanie swojego talentu. W każdym razie zdolności są w nas do końca życia, tak więc nic dziwnego, że wyszło mu to dopiero po rzekomym zakończeniu kariery. Czułem, że powrócił do niej trochę ze względu na mnie, za co byłem mu dozgonnie wdzięczny.
Szybko dołączył do nas Gustav, zaskakująco promienny i uśmiechnięty od ucha do ucha. Pamiętałem go jako cichą myszkę, która siedzi gdzieś z tyłu, nie odzywając się, która jest i na tym kończy się jej rola. Bardzo zmienił się przez tę parę lat. Przede wszystkim wrócił do swojego naturalnego koloru włosów. Od momentu sprzeczki w jakiejś magdeburskiej dyskotece kombinował trochę z różnymi kolorami, żeby jak najmniej widać było jeszcze świeże blizny. Czerń zamieniał na rudy, rudy na platynowy, platynowy zaś na żółtko. Nie mógł trafić na coś wyglądającego naturalnie. Na dodatek sporo schudł. Słyszałem, że ćwiczył jogę i dużo biegał. Wyglądał kwitnąco. Chyba aż za bardzo.
- Co słychać? - zapytał, niosąc ze sobą kubełek z KFC. Postawił go na stole, rozłożył sobie na kolanach serwetkę i zaczął zajadać się nóżkami z kurczaka. Zapachniało.
- A ty przypadkiem nie dbasz o linię? - Tom momentalnie się ożywił i zaczął natychmiast się częstować, patrząc wygłodniałymi oczyma na złocistą panierkę. Gustav pokręcił głową i machnął ręką na znak, że jest mu wszystko jedno. Dołączyłem się do uczty. Szczerze mówiąc miałem gdzieś mój wegetarianizm, który razem z Tomem rozgłaszaliśmy kiedyś na wszystkie strony.

Było swojsko. Sami sprzymierzeńcy wokół mnie, każdy miał podobny temperament i upodobania. Nie lubiliśmy, kiedy budziło się nas za wcześnie, kiedy kazało się nam iść spać przed północą, w ogóle nie lubiliśmy rozkazów. Jedynie Gustav nie narzekał, kiedy jakiś mu wydano, jednak w głębi siebie przeklinał jak drwal, sam to kiedyś przyznał. Bardzo dopełnialiśmy się we wszystkich sferach życia. Czy poczucie humoru, czy umiejętności, znajomości, uczucia - razem byliśmy silni, osobno każdy z nas wymiękał, chociaż może na pozór tylko ja byłem nieudacznikiem.
I owszem, byłem. Umiałem się do tego przyznać, chociaż ciężko powiedzieć o sobie coś tak... wykluczającego z wielu dziedzin życia. Kiedy powiesz, że nie wychodzi ci nic oprócz własnego makijażu i postawienia fryzury, ludzie patrzą dość dziwnym wzrokiem i wolą się z tobą nie zadawać. Ja się tego nie bałem, wiedziałem, że zawsze mogę liczyć na przyjaciół, którzy w dupie mają moje wady.
Przy nich nauczyłem się nie kręcić, kiedy o coś mnie pytano, tylko mówić prosto z mostu, bez względu na myśli nieznajomych. Na dodatek bardzo mnie motywowali. Kiedy oglądaliśmy jakiś straszny film, nie chciałem wrzeszczeć ze strachu; wtedy zaczęliby się między sobą podśmiewać. I chociaż nic by mi to nie zrobiło, i chociaż wiedziałem, że w głębi serca wcale nie mają mnie za gorszego, zaciskałem usta i otwierałem szeroko oczy, oglądając dokładnie wszystkie sceny mordów, gwałtów i przerażających porwań do innego wymiaru.

Nudziło mi się. Nie lubiłem tego uczucia, odkąd zacząłem w jakikolwiek sposób pracować. Jeśli robienie jakiejkolwiek kariery można nazwać pracą.
Zjedliśmy wszystkie kawałki kurczaka, gdzieś na stole walały się pojemniczki po sosie salsa, a Tom wyjadał z kubełka panierkę, patrząc tępo w ścianę. Georg pokazywał coś Gustavowi, przy czym wyglądali na niezbyt roześmianych i rozerwanych. Obserwowałem to z wielką zawziętością, w końcu tak bardzo dziwne było to, że już na początku nie mamy co robić. W pracy!
Chyba wszyscy czterej przyzwyczailiśmy się do życia na pełnych obrotach. Nierzadko wykończeni po całym dniu padaliśmy od razu do łóżek, a zaśnięcie nie zajmowało nam więcej niż pół minuty. Wtedy sen był najpiękniejszy. Nawet za czasów Tokio Hotel zdarzało się, że byliśmy nieludzko spracowani i nie mieliśmy siły na nic oprócz położenia się i wtulenia w poduszkę, gdziekolwiek. Pamiętam sytuację, kiedy Gustav po bardzo długim koncercie zasnął nad stołem, z łyżką w ręku, jedząc płatki owsiane. To było na swój sposób piękne.
I... uwielbiam mówić o nas jako o jedności.

- Pójdziemy na papierosa? - zapytałem Toma, szturchając go lekko w kolano. Zatrzymał się momentalnie, rękę zawiesił w powietrzu, gdzieś w połowie drogi do buzi, i spojrzał na mnie pytająco.
- Ty jeszcze palisz? - Dojadł, oblizał palce i odłożył puste opakowanie, strzepując resztki jedzenia z ubrania.
- Nie - powiedziałem, sięgając po paczkę fajek, które należały zapewne do Georga. Tom wyjął z kieszeni zapalniczkę, uśmiechając się szeroko i ruszając brwiami. Z tego, co było mi wiadome, palił dość rzadko. Odkąd jego żona zaszła w ciążę, kompletnie ją od tego odrzuciło i... tak już jej zostało. A on musiał się dostosować.
Kiedy mieliśmy po naście lat, papierosy były sposobem na stres, nudę, głód, ból głowy czy zdenerwowanie. Kiedy wstawaliśmy, a w tour-busie nie było mleka, na które któryś miał ochotę, szliśmy palić. Kiedy się pokłóciliśmy, szliśmy palić, wtedy odgrywało to świetną rolę fajki pokoju. Nawet przeciwnik palenia, Gustav, skusił się kiedyś i przez krótki okres czasu dzielił z nami ten niewdzięczny nałóg.
Gdy byliśmy już na zewnątrz, a lekki chłód mroził mi ramiona przysłonięte tylko cienkim sweterkiem, Tom rozdzielił działa z iście zegarmistrzowską precyzją. Nic nie mogło się złamać, nadłamać, tytoń nie mógł się ukruszyć, wszystko musiało być idealne, papieros musiał pozostać w nienaruszonym stanie. Podał mi jednego, swojego wkładając do ust. Dawno nie widziałem u niego tyle delikatności. Oczy zaświeciły mu się równocześnie z zapaleniem ognia. Zaciągnął się mocno, zaciskając z przyjemności oczy. Nie odczuwałem takiej ekstazy na myśl o marnym papierosku, więc nie byłem pewien, czy powinienem palić. Dawno tego nie robiłem, czy palenie też wylatuje z pamięci jak jazda samochodem? Toma wolę nie pytać, jeszcze spalę mu ubranie, mam zbyt bolesne doświadczenia po zniszczeniu jego auta.
Powtórzywszy czynności brata, zatrzymałem się przy zapalaniu ognia. Palić, nie palić? Wyrzucić, nie wyrzucić? Zapewne gdybym cisnął nim w trawę lub do kosza, nie uszłoby mi to na sucho ze strony tego tytoniowego maniaka. Przypomniałem sobie więc wszystkie czynności, jakie powinienem zrobić i dziwnym trafem nagle zaczęła boleć mnie głowa. Puściłem to bokiem, pomyślałem, że zaraz przejdzie. Wdech... i dym papierosowy w moich płucach, który uniemożliwił mi dalsze czynności życiowe. Wytrzeszczyłem oczy, palący się papieros upadł na ziemię, chwyciłem się za klatkę piersiową, drugą ręką podtrzymując się ściany. Zdążyłem jeszcze kopnąć zdezorientowanego Toma w nogę, a później osunąłem się na ziemię, zaczerpując świeżego, czystego powietrza. Bez żadnych chemicznych i rakotwórczych składników.
- Nic ci nie jest? - zapytał przerażony, podając mi rękę. Spojrzałem na niego, a kiedy zorientował się, że wbijam wzrok w jego drugą dłoń, szybko wyrzucił niedopałek gdzieś w krzaki i uśmiechnął się przepraszająco.
- To do kitu - powiedziałem, nie mając zamiaru wstać. Oparłem się o ścianę i poczułem na tyłku lekki chłodzik. - Palenie już mi się nie podoba.
- Musisz znów się przyzwyczaić, to jak z... - zamyślił się, a na jego czole uwidoczniła się ta wielka, śmieszna zmarszczka - to jak ze śpiewaniem.

Momentalnie mnie otrzeźwiło. Śpiewanie! Zerwałem się na równe nogi i, nawet nie patrząc na brata, pędem rzuciłem się do studia. Ominąłem zajętych kolegów, łazienkę i kuchnię. Wziąłem głęboki oddech przed wejściem do pokoju nagrań. Poczułem na całym ciele lekkie dreszcze i miałem wrażenie, że cały oblewam się potem. Czy umiałem jeszcze śpiewać? Pamiętałem, jak to się robi? A może zanikła we mnie ta cząstka, dzięki której sprawiało mi to tak wielką przyjemność?
- Bill, dasz radę - powiedziałem sobie cicho, wchodząc. - Leb' die Sekunde w końcu, chłopie.

6. Ab heute gibt es jeden Tag eine neue Welt.

Jadłem mandarynki i zastanawiałem się, od czego powinniśmy zacząć. Miałem na to kilka tygodni, ale wciąż nie mogłem zdecydować, która piosenka zasługuje na reedycję jako pierwsza. Szybko jednak odgoniłem od siebie myśli związane z pracą, gdyż niespodziewanie zadałem sobie pytanie dzieciństwa. Dlaczego mandarynki jadłem zawsze w okolicach świąt? Byłem jak dziecko, najprostsza sprawa mogła rozproszyć mnie na resztę dnia.

W listopadzie całe moje życie przekierowywało się ze słodkiego, truskawkowego, w cytrusowe i niezwykle sentymentalne. W zimie czytałem zawsze więcej książek, pisałem więcej piosenek, o ile miałem warunki. Wtedy cały świat wydawał się po prostu inny.
Kiedy byliśmy mali i był z nami jeszcze tata, święta wyglądały... właściwie w ogóle nie wyglądały. Jako ludzie niewierzący, byliśmy w pewnym sensie obok tego wszystkiego, co działo się dookoła. Dopiero kiedy rodzice wzięli rozwód, a mama poznała Gordona, wszystko uległo wielkiej zmianie. Jako dziecko karałem się za myśli tego typu, jednak święta były wspaniałą rekompensatą ich rozstania i przenigdy nie zamieniłbym ich na wzór rodziny: mamę, tatę i dzieci. Wolałem Gordona i święta, a niżeli ojca i nudę przed telewizorem.
Wtedy poznałem smak karpia, dowiedziałem się, o co w tym wszystkim chodzi i zrozumiałem, po co ubiera się choinkę. Mieliśmy po dziewięć lat, ale tamte święta były najlepszymi w moim życiu.
Najbardziej podobało mi się ubieranie choinki. Komponowanie bombek, aby pasowały do siebie wielkością i formą, nakładanie łańcuchów i rozkazywanie Tomowi, co gdzie ma powiesić. Gdy wszystko było już gotowe, a liczyła się tam zasada: im bardziej kolorowo, tym lepiej, zapalaliśmy lampki, stawaliśmy we dwóch obok drzewka i patrzyliśmy na nie zachwyceni, nierzadko całymi godzinami.
Dlatego zawsze kupowałem wielkie, żywe drzewko, które na własnych plecach niosłem z targu lub po prostu z lasu.

Leżałem na kanapie w studio, wciąż jedząc te małe, soczyste mandarynki, które plamiły mi ubranie i kleiły ręce.
- Georg, co chciałbyś dostać na gwiazdkę? - zapytałem, bujając w obłokach i wyobrażając sobie wielką wigilię, podczas której obdaruję wszystkich cudownymi prezentami.
Przyjaciel spojrzał na mnie zmieszany, upił łyk kawy z plastikowego kubka i uśmiechnął się blado. Jego oczy zabłysnęły, a ja czułem, że wniknął w ten sam, świąteczny nastrój.
- Wielką, wspaniałą kolejkę elektryczną, która zajęłaby mi cały salon. - Jego uśmiech stawał się coraz szerszy. I to właśnie w tym zimowym okresie podobało mi się najbardziej; uszczęśliwiał ludzi. - Wiesz, zawsze chciałem taką dostać. A ty?
- Ja... ja nie wiem - odpowiedziałem lekko zmieszany.
Obudził się we mnie duch świętego Mikołaja. Wyobraziłem sobie, jak obdarowuję Georga wielkim pudłem, które ledwo uniesie, na widok którego popłacze się ze wzruszenia. Wyjąłem ze spodni żółty notesik, który podarował mi Tom na wypadek, gdyby nagle naszła mnie jakaś myśl na nową piosenkę, i napisałem na środku: Kolejka dla Georga. Zadowolony wziąłem swoją torbę i usiadłem.
- Idziemy do domu?
Kazano mi bezzwłocznie zapomnieć o wcześniejszym życiu. Pozbyć się mieszkania, które i tak tylko mi wadziło, znaleźć sobie nowe i skupić się wyłącznie na przyszłości. Dostałem kupę kasy i nic poza tym. A potrzebowałem przede wszystkim chwili spokoju, rozmowy i zrozumienia, które, dziwnym trafem, potrafił okazać mi właśnie przemiły kolega z ostatnio zbyt długimi włosami. Pomieszkiwałem u niego, lecz po pewnym czasie pomieszkiwanie przerodziło się w mieszkanie na stałe, a on sam traktował mnie jak swojego współlokatora.
- Idziemy. Już późno, Misia pewnie tęskni - powiedział Georg z wielką troską w głosie. Misia to jego pies, mały kundelek ze śmieszną, falującą sierścią i przesłodką mordką. Muszę przyznać, że bardzo ją polubiłem, lecz faktem, który ucieszył mnie najbardziej, było to, że ona mnie także. Była pierwszym psem od niepamiętnych czasów, który nie wyczuwał we mnie tej zgorzkniałości, typowej dla listonosza. Może już nie powinienem się tak nazywać? Może już nim nie jestem? W każdym razie mówiono, że miejsce na poczcie zawsze się dla mnie znajdzie.
Wracając do tematu Miśki; myślę, że Hagen był trochę zazdrosny, kiedy odkrył, że w nocy wymyka się z jego łóżka, aby przyjść do mnie i wtulić się w moją twarz. Lubiła jeść mi z ręki, spać na moich kolanach i oglądać ze mną seriale. Wszystko robiliśmy razem. Żałowałem, że Jost ma uczulenie na sierść i nie mogłem zabierać jej do pracy, lecz - mówiąc szczerze - czasem i ten zakaz udawało mi się ominąć.
Kiedy późną nocą dotarliśmy do mieszkania w luksusowym apartamentowcu, od razu do nas przybiegła i zaczęła się witać, skacząc po nas i merdając ogonkiem. Nikt wcześniej nie cieszył się aż tak na mój widok.
Momentalnie chwyciłem za laptopa, który leżał w salonie i powędrowałem z nim do swojego pokoju. Od tamtej pory wziąłem sobie do serca zadanie wybrania tej cholernej piosenki. W sumie znałem je wszystkie, nieważne, którą bym wybrał - fani to fani, i tak w końcu przyznają, że wybór był słuszny... Równie dobrze mogłem napisać na kartkach tytuły, wsypać je do kuli po złotej rybce i wylosować byle którą. Ale czułem się źle z myślą, że... wtedy to, co robię, w ogóle nie będzie do mnie przemawiać. Dlatego potrzebowałem czasu.

Siedziałem na łóżku z komputerem na kolanach, wpatrywałem się w pustą kartę przeglądarki i nie wiedziałem, od czego zacząć. Rozwinąłem historię i...
- Matko Boska - powiedziałem do siebie cicho, widząc dziesiątki linków do filmów o treści, lekko mówiąc, intymnej. Pornosy mnożyły się, kiedy przewijałem pasek w dół. Jeden szczególnie przykuł moją uwagę. Świąteczne igraszki. Spodobał mi się tytuł. Pasował do mojego humoru, nastroju i wszystkiego, co związane ze mną. - Jednak... jednak nie pasuje... do mnie. - Przerażony wytrzeszczyłem oczy, widząc, jak para... jak para mężczyzn zabawia się pod choinką, nieopodal prezentów. - Kto mógł oglądać takie zbereźne rzeczy!?
Prawdą było, że w mieszkaniu Georga bywało wielu różnych ludzi. Chłopcy z zespołu, znajomi z branży, którzy nierzadko mają dość nietypowe zainteresowania i poczucie humoru, koledzy poznani w barach i na imprezach, dziewczyny, a także całe nasze rodziny. To było jak przytułek dla potrzebujących, zawsze otwarte. Dlatego właśnie nie wiedziałem, czyje zamiłowania obrazował ten filmik. Chyba wolałbym nie wiedzieć.
Szybko zatrzasnąłem laptopa i ostrożnie odniosłem go na miejsce. Georg chrapał w najlepsze, więc nie musiałem bać się, że przyłapie mnie na tej dziwnej czynności i pomyśli sobie, że ja... i to gejowskie porno...
Niezbyt radziłem sobie przez to z zaśnięciem. Przekręcałem się z boku na bok, z brzucha na plecy, wciąż coś mi przeszkadzało. I wadziłem nawet Misi, która była tak znużona moim kręceniem się, że wyniosła się na kanapę.
Znów powrócił do mnie temat świąt i tego, co JA chciałbym otrzymać. W sumie cały dotychczasowy czas miałem w głowie tylko myśli dotyczące tego, czym obdaruję najbliższych, a prezent dla mnie... jakoś w ogóle nie wpadłem na to, aby coś sobie wymarzyć. Może brylantowy mikrofon?

Mikrofon kojarzył mi się niezwłocznie ze śpiewaniem, które bardzo lubiłem, lecz niezbyt pośpiewam sobie bez wybranej piosenki.
Usiadłem przy biurku, zapaliłem lampkę i zacząłem wpatrywać się w pustą kartkę papieru. Już nawet wziąłem do ręki ołówek, żeby zapisać tytuły, które uważam za dobre, a potem metodą eliminacji wybrać tę, która jest mi najbliższa. Myślałem też nad wyliczanką, jakiś entliczek pętliczek i piosenka gotowa. Zaprzestałem jednak na tych kreatywnych myślach i postanowiłem przeanalizować każdą z nich z osobna.

Schrei kojarzyło mi się wspaniale. Łączyło się z tą dziecinną naiwnością, życiem pełną piersią i wielkimi nadziejami, które z biegiem czasu się urzeczywistniały. Jednak było zbyt krzykliwe, a ta cecha we mnie zanikła. Odpadło.

Rette mich było idealnie melancholijne. Lubiłem ten okres w naszej karierze, kiedy dopiero zaczynaliśmy światową karierę i nie wiedzieliśmy co może nas czekać, kiedy czuliśmy dopiero przedsmak. Ale to było zbyt smutne. Odpadło.

Der letzte Tag zawsze mi się podobało. Melodia, tekst. Bardzo to lubiłem. Wspomnienia z kręcenia teledysku były przemiłe. Ale nie chciałem, żeby kiedyś nastał nasz ostatni dzień, więc... odpadło.

W jedną noc przemyślałem chyba każdą piosenkę, którą wydaliśmy. Od tych najweselszych, poprzez te stonowane, aż do tych zupełnie powolnych i dołujących. Załamałem się, kiedy zaczęło świtać, a ja nie wpadłem na nic, co mogłoby się nadać. Za parę godzin miałem złożyć oficjalny raport, którą piosenkę chcę. I to była decyzja, która zależała wyłącznie ode mnie, a trudno w naszym świecie o takie... luksusy. O wszystkim do tej pory decydowali wydawcy, managerowie, sponsorzy. W tym dano mi wolną rękę. Myślę, że palce maczał w tym Tom, który widział, jak bardzo chciałbym, żeby to było... moje, prosto z serca. Na granie dla pieniędzy chyba już bym się nie zgodził.

Gdy Listing wyłonił się ze swojej ciemnej nory, przywitał go zapach świeżej kawy i ciepłych jeszcze bułeczek, po które o siódmej rano powędrowałem do piekarni. Przy okazji wziąłem ze sobą psa. Patrzył na mnie wielkimi oczami, przez które przebijało się wołanie pęcherza o wypróżnienie. Przeszliśmy się więc. Myślałem, że poranny wiaterek we włosach i mróz pomogą mi się obudzić z tego leniwego letargu i dzięki nim coś wpadnie mi do głowy, jednak... wróciłem z tym samym, z czym wyszedłem. Czyli z niczym.
Zrobiłem śniadanie i w spokoju oglądałem poranne powtórki seriali.
- Hej - zawołał Georg, drapiąc się po głowie i ziewając przeciągle. Spojrzałem na niego i wskazałem na zegarek. - No co?
- Za piętnaście ósma, a wiesz, że o ósmej powinniśmy być w studio? - powiedziałem spokojnie. Wyjątkowo nie będzie na mnie, kiedy się spóźnimy, więc nie musiałem się przejmować. Tom będzie śmiał się z Georga, Gustav pokręci tylko głową. Wyłącznie Jost będzie zły jak najbardziej rozwścieczony niedźwiadek.
Hagen wzruszył ramionami, chwytając bułkę i wpychając jej połowę do buzi. Popił kawką i znów ziewnął, chwytając za pilota.
Uśmiechnąłem się do siebie. Lubiłem takie poranki, Georg był wyjątkowo pozytywną i miłą osobą, nigdy na poważnie nie starał się z nikim wykłócać, z pozoru był spokojny, jednak kiedy trzeba, umie pokazać, na co go stać. Cicha woda brzegi rwie - ktoś kiedyś tak o nim powiedział. I to idealnie do niego pasuje!
- A wybrałeś piosenkę? - zapytał, nie spuszczając oczu z telewizora. Zmarszczyłem brwi i wbiłem wzrok w obrus.
- Jeszcze nie.
- Pamiętaj tylko, że - luknął na zegar - masz opcjonalnie jeszcze trzynaście minut. No, ale się spóźnimy. - Uśmiechnął się do mnie ciepło. Myślałem przez chwilę, że może specjalnie zaspał, żebym miał choć trochę więcej czasu.
Spojrzałem na niego rozbawiony, dojadając swoją porcję i założyłem nogę na nogę.

W samochodzie nadal byłem w punkcie wyjścia. Każda piosenka, którą podsuwał mi Geo, była do kitu. Nie pasowała mi, była zbyt taka lub zbyt owaka. Zawsze znajdowałem coś złego.
Patrzyłem załamany przez okno. Chlapa, zimno, błoto... nic pocieszającego. Nudne życie. Bałem się, że znów mogę do niego wrócić. I chyba właśnie dlatego momentalnie mnie olśniło.
- Georg! - wrzasnąłem, a on prawie podskoczył na siedzeniu kierowcy.
- Zlituj się, ciszej...
- Już wiem, co chciałbym dostać. - Zalśniły mi oczy, w rękach nerwowo gniotłem materiał swojej torby.
- Miłość chciałbym dostać.
I piosenkę też już wybrałem.

5. Die echte Freundschaft kennt keine Grenzen.

Nie chciało mi się wracać do domu ciemną nocą. Toma, jak na człowieka... jak na człowieka sukcesu przystało, reprezentowało przede wszystkim życie na wysokim poziomie i duży, przestronny dom, w którym zawsze znajdzie się miejsce dla potrzebującego brata.
Jako że od małego byłem zapalonym fanem kina, już dawno wybrałem sobie swój własny pokój z ogromną plazmą, który z gościnnego stał się po prostu... pokojem, w którym śpi Bill, gdy chce nocować u braciszka. Czułem się tam lepiej niż w swojej własnej klitce, która ograniczała nawet moje myślenie.

Rankiem obudziły mnie promienie wschodzącego słońca. Jedynym poważnym minusem mojego apartamentu w królestwie Tomasza były okna wychodzące na wschód, które mimo woli nie pozwalały sobie pospać; to było mi zbyt jasno, to zbyt gorąco.
Wyszedłem z pokoju, przecierając zaspane oczy, których nie mogłem jeszcze w pełni otworzyć. Pod stopami czułem delikatność puchowego dywaniku, na lędźwiach i udach lekki chłód. W samych bokserkach pomaszerowałem do łazienki, a następnie delikatnie zszedłem po schodach do kuchni. Przez uchylone drzwi widziałem, jak Tom i Joanne śpią razem w dziwnej pozycji, przyjrzałem się jego rękom, leżącym na jej twarzy, właściwie były to prawie pachwiny... czy ona jest fetyszystką? Wzdrygnąłem się na samą myśl tego, co musi przeżywać właśnie jej wrażliwy nos, a na samą myśl pysznego śniadanka wszystkie inne pragnienia odchodziły w zapomnienie.

Byłem ogromnym łasuchem. Odkąd pamiętam, pociągały mnie różne wypieki, lukrowe ciasteczka, cukierki, słodkości tudzież ostrości, w zależności od dnia także słoności, zapewne tych "ości" mógłbym wymieniać bez liku. Moim ulubionym miejscem zabaw i spędzania wolnego czasu za lat dziecięcych były lodziarnie, piekarnie i cukiernie. To było ze mną zawsze, osładzając moje życie, które niekiedy dawało mi popalić.
Niestety, niezbyt wychodziło mi ich samodzielne wykonanie, więc tamtego dnia musiałem zadowolić się pizzą odgrzewaną w mikrofali. Zawsze w domach jest zimna pizza. Nie wiem na czym polega ten fenomen.
Po chwili na dół zszedł równie zaspany Tom, wlokąc za sobą swojego syna. Komicznie razem wyglądali. Tata, rosły już facet, nie oszukujmy się, z potężnymi barami i wąskimi biodrami, które wskazywały na jego płodność - o tym każdy uczy się na biologii. Za tatą mały dzieciaczek, który ledwo radzi sobie z zejściem po schodach, przytrzymujący się ręki rodziciela i patrzący na niego ufnie. Wbrew niektórym modyfikacjom, jakie mój brat wykonał na swoim ciele, byli do siebie bardzo podobni. I doskonale się rozumieli.
- Bill - usłyszałem, kiedy rozmarzony patrzyłem na nich dwóch - może pora spłodzić swoje, a nie patrzeć się jak pedofil na moje?
Zaśmiałem się z sarkazmem, dojadając marne śniadanie i popijając wszystko kawą. Może i miał rację...
- Co będziemy dziś robić? - zapytałem, będąc pełnym nadziei, że zapomnę o dzieciach. Chciałbym coś po sobie pozostawić, ale naprawdę wątpię, że znajdzie się ktoś, z kim chciałbym zmieszać swoje geny.
- Z tego co wiem, Gustav ma dla nas jakąś niespodziankę - odpowiedział Tom, ciągle uporczywie się mi przyglądając. Wręcz wbijał we mnie wzrok, jakbym... jakbym zjadł mu ostatniego rogalika z czekoladą. Wzdrygnąłem się, on spuścił oczy w dół. Chyba lekko się zawstydził. Tylko, mamo... dlaczego? Czy miałem coś na nosie? A może nie zmyłem makijażu i w nocy uległ autodestrukcji, rozchodząc się jak zaraza po mojej całej buzi?
- Dziwnie się zachowujesz - zauważyłem, siedząc prosto i sztywno jak pień.
- To ty dziwnie wyglądasz.
- A więc jednak zauważyłeś!? - Rzuciłem się na niego, chociaż chyba tak naprawdę wcale nie było to zamierzone. Samoistnie przylgnąłem go jego policzka. Ucieszyłem się, że zauważył. Zazwyczaj komentował mój wygląd po naprawdę drastycznych zmianach, na dodatek zawsze było to "badziewne", "odrażające" lub "przerażające". "Dziwne", w porównaniu do poprzednich określeń, wydaje się cudem niebios!
Szybko się opamiętałem, z wielkim uśmiechem wracając na swoje miejsce. Tom wbił się w krzesło i zajadał się jakimiś przysmakami. Zrobiło mi się miło i ciepło.
- Jak myślisz, jak Georg zareaguje na moją fryzurę? Spodoba mu się? A Gustav?
- Myślę, że będzie to dla nich równie dziwne.
- A więc im się spodooobaaa...
Pełen zapału i chęci poszedłem się ubrać. Chciałem wyglądać zaskakująco i inaczej niż dotychczas, oczywiście jak na moje możliwości.
Najbardziej podobały mi się moje włosy. Może wyszedłbym na małego egoistę, gdybym powiedział to na głos, jednak kiedy tylko przechodziłem obok lustra, musiałem na nie spojrzeć. Przyciągał mnie ich nowy kolor, piękna, granatowa czerń mąciła mi w głowie. Czułem się jak nowo narodzony.

Po dobrej godzinie uśmiechnąłem się do swojego lustrzanego odbicia i założyłem na nos okulary. Chociaż jest już prawie zima, rano moje oczy są wrażliwe i bolą, gdy mają kontakt ze zbyt mocnym oświetleniem, chociażby przez chmury. Jestem delikatny jak baranek! Szkoda, że Tom jeszcze tego nie zauważył.
- Bierz te walizy, trzeba zanieść je do auta - rozkazał mi, wskazując ręką na ogromne futerały z jego gitarami. Miał ich chyba z pięćdziesiąt, a ja miałem je nosić! Sam! O tym, że niektóre były większe ode mnie, wspomnieć zapomniał.
Jęknąłem przeciągle i poniosłem spadające spodnie. Czyżbym schudł?
- Powinieneś zainwestować w pasek - spostrzegł rezolutnie mój brat, patrząc na mnie jak na zupełną ofiarę, gdy starałem się podnieść kilka rzeczy naraz. - Weź mniej, bo jeszcze... - zaczął, a ja zrobiłem oczy jak bombki na choince, czekając na jego piękne słowa troski skierowane w moją stronę - bo jeszcze którąś zniszczysz.
No to wziąłem mniej.


Jechaliśmy ulicami tego nędznego Hamburga, a ja cały czas patrzyłem Tomowi na ręce. Przy wsiadaniu do jego super wozu dopadła mnie myśl, że przecież znów będę zmuszony samemu jeździć, a to - jak dla mnie - sprawa niezbyt łatwa i przyjemna, biorąc pod uwagę mój stopień psychicznego współczucia do wszystkiego, co się rusza i co może zagrozić otoczeniu. Zapomniałem o zasadach ruchu, o tej całej technice i przede wszystkim o tym, jak bardzo trzeba się wysilić, żeby nie złamać żadnego przepisu.
- Jak myślisz, potrafię jeszcze jeździć? - zapytałem, a Tom spojrzał na mnie lekko zdziwiony. - Autem - dodałem.
- A kiedy robiłeś to po raz ostatni?
- Jakieś trzy lata temu. - Moje własne słowa wzbudziły we mnie niepokój. Trzy lata bez jakiegokolwiek kontaktu z kierownicą... no, chyba że rowerową.
- Chcesz się przekonać, czy potrafisz?
Spojrzałem na niego ironicznie. Chyba był pewny, że tego zapomnieć się nie da, więc chciał postawić wszystko na jedną kartę i pozwolić mi przejechać się swoim samochodem. Biedny Tom, biedne auto.
Wzruszyłem ramionami. Zjechał na pobocze, zamieniliśmy się miejscami... no i zaczęło się. Kiedy tylko odpaliłem silnik, od stóp do głów oblał mnie zimny pot.
- Ach, pasy. - Przypomniałem sobie jeszcze o wielu innych rzeczach, które wcześniej wydawały się wręcz oczywiste. Nie chciałem dać po sobie poznać, że boję się jak mało kto, więc machinalnie ustawiłem wszystko pod swoje możliwości fizyczne i wcisnąłem pedał gazu.
Wytężałem wzrok, wyostrzałem wszystkie zmysły naraz i miałem nadzieję, że jednak pamiętam. Wątpiłem w to całym sobą, ale tym razem miałem nadzieję, że jak najbardziej się mylę.
- Umiem! - zawołałem po pewnym skręcie w lewo. Zwróciłem głowę w kierunku Toma, lecz zdążyłem zauważyć tylko jego przerażoną twarz i usłyszeć głośny huk, dobiegający gdzieś z przodu. Zatrzęsło mną.
- Oj... - zawyłem, rozglądając się wokół i upewniając, czy nikt nie ucierpiał. - Chyba jednak... nie umiem. - Zrobiłem przepraszającą minę i ledwo co uniknąłem ciosu, który chciał wymierzyć mi brat. Był czasem nerwowy, to trzeba mu przyznać.

Kiedy w pełni obrażeni dotarliśmy do studia, w którym czekali już na nas chłopcy, wolałem szybko wbić się gdzieś w kąt i nie udzielać. Tom wyglądał na naprawdę poważnie wkurzonego, a to przecież tylko małe wgniecenie...
- Ten idiota zniszczył mi cały przód! - zawył Tom, wchodząc do pomieszczenia z jakimiś częściami w rękach. Wymachiwał nimi we wszystkie strony, a ja poczułem się jak niechciany szczeniak.
- Nieprawda... - szepnąłem ze swojego kącika i zrobiłem zatroskaną minę. Georg spojrzał na mnie rozbawiony, czekając na awanturę, podczas której mógłby się z nas ponabijać, a Gustav kręcił tylko głową i przeglądał jakieś papiery. Chyba byli już przyzwyczajeni do takich sytuacji i odporni na wszystkie obelgi, jakie między sobą wymienialiśmy. - To ty kazałeś mi kierować! - Założyłem ręce na piersi i przybrałem gniewną pozę biednego dziecka.
- Jeszcze czego! - Tom kwiknął jak mała świnka, co miał w zwyczaju w takich momentach i usiadł na fotelu, aby złagodzić swoje nerwy. - Ten... ten kretyn kompletnie zniszczył mi moje auto!
- Nie mów tak o nim. Wiesz, jaki jest... - powiedział cicho Gustav, nie wychylając nosa "zza swoich spraw".
- To nie usprawiedliwia go do niszczenia tego, co jest dla mnie ważne.
- Mówisz o tym, jakby był to twój najlepszy przyjaciel! - krzyknąłem mimowolnie, bo po prostu nie mogłem dalej słuchać tych bzdur.
Krzyczeliśmy na siebie i naprawdę życzyłem mu, żeby ten jego grat się rozpadł. Jeśli ma mnie obarczać własnymi problemami, to już nie moja wina.
- Może byście kiedyś spoważnieli? - powiedział w swoim stylu Georg, sprowadzając nas na ziemię. I w sumie było już spokojnie, pomijając dzikie spojrzenia pomiędzy mną i Tomem. Nie odzywałem się do niego, aby poczuł, że jestem urażony i żeby mnie przeprosił, ale on chyba przestał się mną przejmować i po prostu robił swoje. Siedziałem i z jeszcze bardziej obrażonymi myślami próbowałem wykombinować, jak zwrócić na siebie uwagę własnego bliźniaka. Zwracanie uwagi to najlepszy sposób. Niespodziewanie zauważyłem przy sobie sterczącego Georga. Spojrzałem na niego, po chwili zmieniając obiekt zainteresowania, lecz kiedy doszedłem do wniosku, że stoi przede mną dobre dziesięć minut wpatrzony jak w obrazek, nie mogłem tego tak... zostawić. Uśmiechnąłem się na myśl o tym, co zapewne za moment usłyszę.
- Bill... - zaczął, przekrzywiając głowę w bok. Zamknąłem teatralnie oczy, prostując się i zadzierając nosa wysoko do góry. Moje uszy czekały na stos komplementów na temat mojego wyglądu. Może chociaż to będzie w tamtym dniu czymś miłym. - Wyglądasz jak jakaś sójka.
Otworzyłem szeroko oczy i patrzyłem na niego, nie dowierzając temu, co usłyszałem.
- Jak... co? - Czekając na odpowiedź, miałem w głowie wiele sprzecznych myśli. Może sójki są wyjątkowo śliczne i kolega chce mnie do nich porównać? Nie byłem zbyt dobry z biologii, więc nie wiedziałem, czy mam rację.
- Wyglądasz teraz całkiem porządnie, ale jak się wydrzesz... uszy więdną. Może lepiej już nie śpiewaj. - I odszedł, śmiejąc się pod nosem. Cały Georg. Calusieńki!
Zgarbiony i sponiewierany wydarzeniami, które mnie spotkały, usiadłem gdzieś i czekałem na wytyczne dotyczące tego, co muszę zrobić. Może chociaż sam siebie nie zawiodę.

Nagle uderzyła mnie bardzo pozytywna myśl. Cokolwiek bym nie mówił i nie robił, jakkolwiek bym nie wyglądał, dla nich zawsze pozostanę sobą. I nawet jeśli zachowywałbym się jak skończony idiota przez całą dobę, oni znaleźliby w tym dobre strony. To właśnie prawdziwi przyjaciele, których chwilami bardzo mi brakowało.

4. And we would laugh, laugh till we cry, making a song, making me lie.

Biuro było śliczne, przejrzyste i jasne. Z boku tykał zegar, przez duże okno swobodnie mogłem obserwować przemieszczające się samochody i przechadzających się po okolicy ludzi. Chyba sam chciałbym takie mieć.

- Napije się pan czegoś? - Blondwłosa sekretarka po raz trzeci wychyliła zza drzwi głowę. Uśmiechała się sztywno.
- Nie, dziękuję - odpowiedziałem po raz kolejny, zupełnie spokojnie. Spoglądałem na godzinę, nie chciałem marnować całego dnia na czekanie. - A kiedy przyjdzie szef?
- Szef, cóż... - zmieszała się - on ma ważne sprawy.
- Czyli ja nie jestem ważną sprawą? Więc po co kazał mi przychodzić? - Byłem zdenerwowany. Nie lubiłem niesłownych osób. Bardzo.
- Może jednak kawki?
- Soczku - przytaknąłem, aby wreszcie zostawiła mnie w spokoju ze swoją całą infantylnością. Zaplotłem ręce na klatce piersiowej i zacząłem stukać butem o podłogę.

Zastanawiałem się, czego Jost mógł ode mnie chcieć. Myślałem, że jeśli będę musiał się z nim znów spotkać, to w obecności świadków, a nie w jego prywatnym biurze, które niepokoiło mnie pewną aurą tajemniczości.
Kiedy wreszcie wszedł, prowadząc za sobą asystentkę z moim napojem, spojrzałem na niego surowo i zacisnąłem zęby.
- Widzę, że już zacząłeś się nawracać... - Zlustrował mnie wzrokiem, a po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Czego nie można powiedzieć o tobie.
Parsknął, siadając po drugiej stronie szklanego stołu i z kpiącym uśmieszkiem zaczął przeglądać coś w papierach.
Wiedziałem, doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie przepadał za mną tak bardzo, jak ja za nim. Najpiękniejszym dniem naszej znajomości był dzień, w którym - jak mniemaliśmy - bezpowrotnie powiedzieliśmy sobie "żegnaj". Niestety, po takim "żegnaj" czasem przybywa niespodziewane "witaj ponownie".
Rozglądałem się po pomieszczeniu, co jakiś czas bacznie spoglądając na jego ręce, jednak póki zamyślony notował, wykreślał i robił dopiski na marginesach, nie chciałem patrzeć na jego wielkie zakola i świecące czoło olbrzyma.
Zapadał zmrok, moje ciało lekko zdrętwiało od siedzenia w jednej pozycji.
- Będziemy tu siedzieć w nieskończoność? - Miałem wrażenie, że minęło pół dnia. Kilka godzin spędzonych na bezczynnym siedzeniu i wpatrywaniu się w przestrzeń. Tego nawet za czasów największej depresji nie chciałbym chyba robić.
- Myślałem, że zbierasz się w sobie, aby zaprezentować mi nowe dzieła sztuki - zadrwił, nie będąc ani trochę śmiesznym. Odsunął od siebie kartki, podnosząc twarz i spoglądając wprost na mnie. - No więc co tam masz?
Zdziwiłem się. Patrzyłem na niego wielkimi oczyma i chciałem, aby mi to wszystko po kolei wyjaśnił. Nie rozumiałem jego zagrywek i ani trochę mi się nie podobały.
- Co miałbym niby mieć? - zapytałem jak najbardziej szczerze. Ale chyba moje intencje nie były przez niego odebrane jako czyste.
- No nie żartuj, pokazuj, teraz znów gramy w jednej drużynie, nie wstydź się. - Rozłożył ręce, jakby chciał zainicjować pokój narodów. Czytałem, że często odsłonięcie wewnętrznych stron dłoni ma zasygnalizować rozmówcy bliskość i dobre chęci. Lecz ja nie wiedziałem, o jakie dobre chęci chodzi, nie wiedziałem nic! - Czyli... ty nie udajesz, naprawdę nie napisałeś nic przez ten tydzień? Żadnej piosenki, nawet jednej strofy?
Spojrzałem w podłogę, otwierając usta, aby coś powiedzieć, on już zaczynał patrzeć z nadzieją, jego oczy zabłysnęły chęcią sukcesu, lecz...
- A ja miałem coś napisać?

Załamanie Davida Josta po moich słowach wynosiło dwadzieścia. Dwadzieścia w skali od jednego do dziesięciu.
Myślałem, że tydzień u mamy to tydzień odpoczynku i wyciszenia przed mającą się rozpętać burzą w mediach, przed przewrotem w naszych życiach. A tymczasem okazało się, że... to było tylko po to, żebym napisał piosenkę. W przytulnym miejscu, z ludźmi, którzy by mi ani trochę nie przeszkadzali.
Do pomieszczenia szybko zlecieli się jacyś dziwni mężczyźni, pokrzykując coś i machając głowami we wszystkie strony. Niektórzy gdzieś dzwonili, inni załamywali się, popijając whiskey.
- Niech pan uważa, zaraz pan to na siebie wyleje - ostrzegłem jednego wskazując palcem na jego spodnie, kiedy prawie przewrócił swoją szklankę. Spojrzał na mnie, jakbym chciał go zabić, a później uciekł gdzieś, byle z dala ode mnie. Dziwni.
Podszedłem do Davida aby zapytać, czy mogę wreszcie iść do domu. Chyba jeszcze bardziej się wkurzył, cały poczerwieniał i wykrzyczał, że bardziej sprawy nie pogorszę i lepiej dla mnie będzie, jeśli faktycznie opuszczę ich tajne spotkanie. No więc sobie poszedłem.

Było trochę chłodno, zapiąłem skórzaną kurtkę aż po samą szyję i przechadzałem się ulicami jak popapraniec. Nie chciało mi się wracać do siebie i spędzać samotnie wieczoru. Z tego, co było mi wiadome, Tom zazwyczaj spędzał wieczory nad papierkami, przeglądając jakieś... akta spraw, rozwody... Nigdy bardzo mnie to nie interesowało, więc nie miałem pojęcia, co to dokładnie było, lecz wiedziałem, że mogłem do niego w taki wieczór przyjść i zawsze pogralibyśmy w jakąś grę video lub, w gorszych wypadkach, kiedy miał naprawdę tejże pracy dużo, posiedzielibyśmy razem, a ja nawijałbym jak szaleniec.
Szybko minąłem wszystkie zakamarki nieprzyjaznego nocą miasta i stanąłem przed domem brata. Chyba nawet on nie znał go tak dobrze jak ja, nudne noce, kiedy zajmowałem się jego synem zrobiły swoje. Kiedy o ósmej kładłem go spać i kończyła się moja rola niańki, zaczynałem węszyć za jakimiś przysmakami i jakoś fajne zakamarki i rzeczy same się znajdowały. Niegdyś na strychu wypatrzyłem świetne krzesełko wędkarskie! I wziąłem, mimo że nigdy nie byłem na rybach.

Światła w domu były wyłączone, wszędzie panował mrok, jedynie w gabinecie Toma paliło się coś malutkiego, co rzucało nieśmiałą poświatę na zasłonę.
Zakradłem się po cichu, otwierając drzwi zapasowym kluczem, który dostałem na wypadek ich wyjazdu lub czegoś podobnego, co upoważniałoby mnie do podlewania kwiatków oraz karmienia ich zwierząt.

Już przy drzwiach poczułem ten zapach. Zapach świeczek i czegoś dziwnego... Potu? Pomyślałem, że wysiadł im prąd - stąd te świeczki, no i Tom chciał zaimponować swoją męskością, wysilając się i naprawiając korki, jednak tylko niepotrzebnie się namęczył, bo i tak nic z tego nie wyszło - stąd pot. Odgoniłem od siebie te myśli i skupiłem się na dojściu do schodów w najbezpieczniejszy dla mnie sposób. Znałem swój poziom pecha, więc mógłbym teoretycznie obawiać się każdego kroku. Na szczęście nic poważnego się nie stało i po chwili pędziłem na górę jak szalony.
Nuciłem pod nosem jakieś regionalne szlagiery, których chyba nigdy nawet nie słyszałem, podrygując przy tym i kołysząc całym ciałem. Kiedy chwyciłem za klamkę, przez moje ciało przeszedł jakiś słabiutki prąd, mówiący mi "nie", lecz ja od dziecka wyróżniałem się brakiem pokory, która w mojej głowie przekręcała to na znaczące "tak". Wszedłem więc, lecz... chyba... niepotrzebnie...
- JEZU, CHRYSTE, TOM! - krzyknąłem, zasłaniając sobie rękoma oczy, w efekcie czego przewróciłem się na prostej drodze i natychmiastowo przywarłem głową do podłogi.
- Bill! - pisnął mój brat, a ja na plecach poczułem, lekko mówiąc, posuwającego mnie pudla. Leżałem na ziemi w bardzo niekomfortowej sytuacji, ale bałem się podnieść, żeby... nie zobaczyć tego, co sprowadziło mnie na ziemię.
- Ubraliście się już!? - zapytałem, próbując w jakiś sposób odgonić tego zapchlonego kundla, oczami wyobraźni wciąż widząc Toma i jego żonę w dość intymnej sytuacji.
- Wstawaj. - Usłyszałem nad sobą głos bliźniaka, więc usiadłem, ignorując zwierzę, które wciąż pragnęło mnie molestować. Joanne, życiowa partnerka mojego brata i pierwsza dziewczyna, której udało się go usidlić, kończyła zakładać na siebie zwiewną halkę, sam Tom stał nade mną z rozpiętym jeszcze paskiem i patrzył groźnie na moją wątłą osobę. Kręciłem głową z niedowierzaniem, ta sytuacja wybiła mnie z rytmu. Dziewczyna wyszła, a Tomcio mógł zająć się swoim młodszym braciszkiem.
Gdy znalazłem się z powrotem na nogach, a atmosfera nieco... zelżała, mogłem spokojnie zacząć dość normalną konwersację, bez zbędnych jęków i zacięć w głosie.
- Człowieku, ale żeby tak na tych wszystkich papierach i teczkach? - Nabijałem się. Lubiłem się nabijać, nie robiąc nikomu krzywdy.
- Oj, zamknij się... - powiedział lekko zły Tom, siadając na czarnej, skórzanej kanapie i upił łyk jakiegoś alkoholu. Chyba byłem w tamten dzień równie pechowy dla innych, jak i dla siebie przez całe życie, wszyscy pragnęli przy mnie odstresować się za pomocą procentów.
- Tommy, a mamusia mówiła, że nieładnie robić bałagan... - wyszeptałem delikatnie, widząc porozrzucane po całej podłodze notesiki i karteczki. Wiedziałem, że nie było większego pedanta od niego, przynajmniej ja nikogo takiego nie znałem, więc bałaganik w połączeniu z moimi kąśliwymi uwagami to był idealny rozrusznik jego nerwów.
- Wiesz, że nie lubię, jak tak do mnie mówisz - wysyczał, wyraźnie rozzłoszczony. Splótł ręce, wbijając się w tę kanapę najbardziej jak umiał, a ja siedziałem i patrzyłem na niego rozbawiony. - A po co przyszedłeś?
- W sumie po nic. Po prostu coś dziś bardzo mnie zaskoczyło. - Zacząłem... sprzątać to, co zakochana para przed momentem rozwaliła, poddając się miłosnym uciechom. Sam się sobie zdziwiłem - ja i sprzątanie? To dwa najmniej pasujące do siebie słowa na całym świecie.
Tom był wyjątkowo zaciekawiony. Zapewne nie rozumiał tego, że coś mogło mnie zaskoczyć, a ja nie przyleciałem do niego od razu z rykiem, kołataniem serca i ewentualnym płaczem.
- Zaskoczyło...? - Lekko się wyprostował, patrząc pytająco i myśląc o czymś zawzięcie.
- Poszedłem do Davida, wiesz... Nie kłóciłem się, nie rób od razu takiej miny. Po prostu poszedłem i myślałem, że coś będzie chciał mi zakomunikować, no wiesz, że mam być tu i tam, że wtedy i o tej godzinie mam spotkanie... - zapatrzyłem się na obraz, a właściwie jakąś plamę przypominającą obraz - spotkanie z kimś tam, te wszystkie papierkowe sprawy. - Tom wydawał się zaczynać rozumieć całą sytuację. Bardzo dobrze, bo ja nie pojmowałem ani skrawka z tego dziwnego spotkania. - A tu nagle... on mówi, że miałem napisać piosenkę! Chociaż wcześniej nic o tym nie mówił.
- Ale ty przecież miałeś to zrobić. Powiedział to na pierwszym spotkaniu, które zorganizował Gustav. Znów nie słuchałeś, co?
Wcięło mnie. A co, jeśli wszyscy byli w zmowie i chcieli mnie wrobić w czarną robotę? Prawdą było, że piosenki pisać lubiłem do czasu, później wolałem zlecać to odpowiednim ludziom. Chęci się wypaliły, ja przestałem mieć pomysły... Lecz faktem było, że nieuważanie to bardzo poważna cecha mojego charakteru. Jak się okazuje zła.
- Kurczę... A nie da się tego jakoś obejść? - Kombinowałem jak szalony, prawie dymiło mi się z czaszki. Naprawdę nie chciało mi się nic pisać!
- Zespół bez piosenek? To chyba nie brzmi dobrze.
- Moglibyśmy zagrać stare, przecież nie są złe! - wypaliłem szybko i już po chwili byłem dumny ze swojej inteligencji. To nic, że nieświadomie z niej skorzystałem.
Tomowi pomysł się spodobał. W końcu jeśli my mamy wrócić, to i nasze piosenki powinny mieć drugą młodość. Zaczął planować reedycje płyt, rozmyślać trasy koncertowe, wszystko odświeżać. A ja naprawdę zacząłem cieszyć się tym powrotem do przeszłości.

3. Die beste Zeit deines Lebens.

Kompletna klapa. To jeden z tych wieczorów, kiedy... no właśnie. Kiedy nic. Samotne wpatrywanie się w ekran i nadzieje nawet nie wiadomo na co, nie wiadomo po co. Chciałbym mieć w tym cel. Serce mi się kraja.
Człowiek chyba jednak ma w sobie wrażliwość. Nie każdy. Ale... tak.

Latałem po całym domu jak szalony. Wszystko musiało być idealne! Zachowywałem się jak podniecona fanka na wieść o przyjeździe swojego idola. Chociaż w sumie po części była to prawda, bo osoba, która miała zawitać za kilka chwil w moim rodzinnym domu, była zdecydowanie ważna. I uśmiechałem się na samo wspomnienie wspólnie spędzonych chwil.
Są tacy ludzie, których nie ceni się za życia, lecz kiedy odejdą, czuje się największą pustkę na świecie. Znam kilka takich osobistości. No dobra, nikt z nich nie odszedł, wszyscy żyją... Nie umiałem inaczej tego ująć. W każdym razie to właśnie oni są dla nas Kimś.

Nagle dzwonek, moja głowa w mgnieniu oka zmieniła położenie, a oczy wpatrywały się w sylwetkę widniejącą za witrażem w drzwiach. Jeju, tyle czekałem na to spotkanie!
Podbiegłem do wejścia i ostatni raz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wsunąłem do szafki buty, które były w lekkim nieładzie i szybko otworzyłem drzwi. O mały włos nie zemdlałem.
- Nie zaprosisz mnie do środka? - Drobna blondynka, stojąca pół metra przede mną, puściła mi oko. Nie wierzyłem, nie mogłem pojąć, że znów ją widzę...
Kilka drobnych zmarszczek ładnie okrywało jej nadal śliczną i delikatną twarz. Lekko się zestarzała, chyba jak my wszyscy. Figurę wciąż miała powalającą, szczuplutkie nogi na wysokich obcasach i długa, smukła szyja były dokładnie takie, jakie zapamiętałem. Kiedy zobaczyłem cudowny, metalicznie szary lakier na jej paznokciach, odrodził się we mnie stary, dobry Bill.
- Nathalie! Gdzie kupiłaś ten lakier!? - Rzuciłem się jej na szyję, obcałowując całą jej twarz. Zachowywałem się trochę jak pies tęskniący do właściciela, ale nawet się sobie nie dziwiłem. - Wejdź, oczywiście, że zaproszę! - Wziąłem w ręce jej bagaże i wprost wepchnąłem ze szczęścia do domu. Natychmiast dałem wytyczne dotyczące jej pokoju i chciałem jak najszybciej się z nią tam znaleźć.
Brzmi to odrobinę jakby relacja między nami polegała na jakimś romantycznym, filmowym i bardzo seksownym uczuciu, a ja po prostu chciałem porozmawiać... z moją, hm, chyba najlepszą przyjaciółką.
- Jeeejuuu, ale się zmieniłaaaś... - powiedziałem przeciągle, siedząc naprzeciwko Nathalie.
- Naprawdę? - zaśmiała się i odgarnęła krótkie, blond włosy z twarzy.
- Ym... nie, tak tylko powiedziałem, wyglądasz wspaniale!
- Czego nie można powiedzieć o tobie, kolego. Pamiętasz swoją ulubioną zasadę? - Wbiła mnie tym w ziemię. Zawstydziłem się lekko, bo za czasów naszej najsilniejszej przyjaźni wciąż powtarzaliśmy sobie, że może i kiedyś będzie niemiło, ale niewystarczająco źle, żeby przestać o siebie dbać. Chyba trochę wygiąłem tę zasadę, ale...
- Miałem trudne chwile! Poza tym, oj, to brzmi trochę jak z Pamiętnika księżniczki, nie uważasz? A ja nie jestem księżniczką.
Bardzo dobrze nam się rozmawiało. Nie tylko tego dnia, ogólnie Nathalie, jako człowiek, wydawała mi się moją bratnią duszą. Dopełnieniem Toma. On... z nim raczej nie pogadam sobie o kosmetykach, modzie i głębokich uczuciach. Przy Tomie trzeba krótko i zwięźle, inaczej albo nie zrozumie, albo obróci wszystko do góry nogami. Tego raczej bym nie chciał.
Zasadniczo rzecz biorąc, do tej pory brat stanowczo by mi wystarczył. Nie widziałem żadnego odpowiedniego miejsca dla Nath w moim dotychczasowym, nudnym życiu. O czym miałbym z nią dyskutować? O nowych modelach uniformów dla pracowników poczty? Czy o projektowaniu znaczków z wizerunkiem postaci z bajek? Chyba cieszę się, że nasze drogi się rozeszły, zupełnie gładko i bezboleśnie.

Przez pierwsze trzy dni uzupełnialiśmy brak informacji na swój temat i nadrabialiśmy stracony czas. Opowiadaliśmy sobie o różnych bardziej i mniej ważnych rzeczach, o marzeniach, życzeniach i zwykłych codziennych sprawach. Wiele dowiedziałem się o jej synku, który swego czasu był dla mnie całkiem fajnym kompanem. Właściwie u niej niewiele się zmieniło. Wiodła normalne, spokojne życie, po przygodzie z naszym zespołem postanowiła bardziej poświęcić się rodzinie i otworzyła własną firmę. Jest teraz najbardziej wpływową makijażystką w Berlinie, skrycie czuję, że i w całych Niemczech. Zasłużyła na to. Wspominałem już, że bardzo lubię cieszyć się szczęściem bliskich? No właśnie...
- A ty? Jak ty poradziłeś sobie z życiem? - zapytała Nathalie, a ja zamarłem. To była pewnego rodzaju trauma powypadkowa, kiedy nagle cały świat się zmienia nie w tę stronę, o której byśmy marzyli. Psuje się, wali, pali... i nic nie można na to poradzić. Lub po prostu nie ma się sił. Nie lubiłem rozmawiać o mojej marnej ucieczce w zwyczajność, o staruszkach, które na te pięć minut stawały się moimi najlepszymi przyjaciółkami, gdy dostarczałem im emerytury i renty, o wściekłych psach. Tak, będąc listonoszem najbardziej zadziwiał mnie fakt, dlaczego psy tak bardzo mnie znienawidziły? Nawet swojego własnego psa musiałem odwieźć do mamy. Byłem zbyt opryskliwy, stereotypowy? Psy chyba nie odczuwają stereotypów.
- Ja... - Szukałem w głowie odpowiednich słów. Bardzo trudno jest wyrazić coś, za czym się nie tęskni, o czym chciałoby się zapomnieć. Nie wiem, czy poczułbym się lepiej, wylewając z siebie wszystkie żale. - Jakoś poszło samo... Byłem lekko mówiąc załamany, pewnego dnia zobaczyłem ogłoszenie i po prostu udawało mi się łączyć koniec z końcem. To paranoidalnie zaskakujące, ale więź między mną i Tomem wtedy stała się jakaś... bardziej krucha, nie była już niezniszczalna. Mimo że był, że jest moim bliźniakiem, mur między nami wciąż rósł, pokazując coraz więcej różnic, zacierając podobieństwa. On z zimną krwią zajął się czymś nowym, ciekawym, czymś, co przynosi mu teraz zyski, nie miażdżąc jego osobowości. Ja... Mogę powiedzieć, że TO samo mnie znalazło, a że nie sprawiało mi ani przyjemności, ani korzyści... To tylko mój błąd. - Uśmiechnąłem się blado. Kiedyś ból sprawiało mi opowiadanie o moich przygodach z narkotykami, kiedy jako głupi trzynastolatek brałem z kolegami kolorowe pigułki, bo chciałem sprawdzić "jak to jest". Kiedyś bałem się miłości, bo każda potencjalna kobieta, która stawała na mojej drodze, w pewnym sensie wydawała mi się obca, każdą kobietę porównywałem z moimi przyjaciółmi. Teraz... Nigdy nie przypuszczałem, że ludzie potrafią aż tak bardzo się zmienić. Nigdy.

Dnia czwartego zaznałem pewnego przełomu. Obudziłem się z krytyczną myślą przyciskającą mój mózg i wiedziałem, że jestem gotów, że psychiczne zabezpieczenie od upadku zainicjowane jest przez osoby wokół mnie.
Stanąłem przed lustrem, ledwo patrzyłem przez jeszcze zaspane oczy, ręce drgały mi samowolnie nad umywalką. Nie oddychałem ani głęboko, ani płytko. Nie czułem w żyłach podniesionej adrenaliny, strachu, podniecenia lub ogromu innych uczuć. Po prostu sięgnąłem po nożyczki i przyłożyłem je do głowy. A później poszło samo, czułem pod stopami małe kopki moich ściętych, martwych włosów. Nie byłem wyśmienitym fryzjerem, więc nagle zawyłem na cały dom, widząc stan, do jakiego sam się doprowadziłem.
- Na świętości wszelakie, co ja zrobiłem! - Rzuciłem nożyczki w kąt. Oczy niemalże wyskoczyły mi na wierzch, lustrując nierówne i postrzępione kędziory. Tak, to były kędziory. Nie włosy, loczki, fale. Kędziory jakich świat nie widział!
Wtedy właśnie to ona była osobą, która wyratowała mnie z tej strasznej sytuacji. Nathalie potrafiła uspokoić mnie w najbardziej stresujących chwilach, złagodzić ciśnienie krwi i spowodować, że wszystko było najlepiej jak tylko mogło. Zupełnie jak Tom... chociaż robili to w inny, specyficzny tylko dla siebie sposób.
- Bill, nie rycz, zaraz będziesz śliczny, nic się nie stało - mówiła, wyrównując efekty mojej nieudolnej roboty. Głaskała mnie przy tym po głowie, przytrzymując czoło, abym nie ruszał się za bardzo przez ten płacz.
Naprawdę... naprawdę rozpłakałem się z powodu włosów, które już nie opadały na moją twarz. I już nic, zupełnie nic nie chroniło mnie przed życiem. Może była to ochrona tylko dla mojej psychiki, to jednak... kiedy miałem świadomość, że jest, było jakoś łatwiej.
- Już jest dobrze. - Przetarłem powieki i spojrzałem w lustro. Nie wierzyłem własnym oczom. Wyglądałem lepiej niż... niż kiedykolwiek! Przeszedłem już etap młodzieńczy, tak więc moją skórę nie szpeciły żadne brzydkie niespodzianki. Kilka lat bez makijażu również pomogło mojej twarzy odzyskać blask, dosłownie! Ale to było nic w porównaniu z włosami.
Miałem w swoim życiu wiele dziwnych fryzur. Nasączony lakierem pancerz, lwia grzywa, prowizoryczne dredy czy wersja light irokeza. Ta, którą zafundowała mi właśnie Nath... przebijała wszystko na całym świecie! Nie chciałbym się chwalić, lecz wyglądałem cudownie. I gdybym spotkał siebie samego na ulicy - nie mógłbym oderwać wzroku! W takich właśnie sytuacjach wychodzi na światło dzienne moje uwielbienie do siebie samego. Ale bez tego... myślę, że bez tego nigdy nie przełamałbym się i nie spróbowałbym ponownie zagrać swojej najlepszej roli w tym życiowym teatrze.
- Podoba ci się? - zapytała Nathalie, odkładając wszystkie przyrządy na miejsce i usiadła na brzegu wanny. Zaczęliśmy się do siebie uśmiechać, śmiać, przytulać się i cieszyć tym, co mamy.
Nie wyobrażałem sobie bez niej jednego dnia. Po prostu... już nigdy, przenigdy nie chciałbym robić czegokolwiek bez niej! Śmieszne jest to, że tak bardzo jestem do niej przywiązany, a nasza relacja wciąż jest tylko relacją koleżeńską. Chyba żadne z nas nie wyobrażałoby sobie nas razem. Dlatego nigdy nie rozumieliśmy tych obaw ludzi, że mogłaby zostawić dla mnie męża, a ja mógłbym wypiąć się przez nią na wszystkie dziewczyny.

Podczas tych naszych przyjacielskich chwil zapomniałem trochę o reszcie świata. Tom chyba zdążył już sto razy obrazić się za zero kontaktu z mojej strony. A niepotrzebnie, bo gdyby tylko oswoił się z urządzeniami technicznymi bardziej skomplikowanymi niż telefon, łączność między nami byłaby wręcz ciągła i nieustanna.
Dziwnym trafem nie miałem żadnych wieści od nikogo z branży... nawet od niezrównoważonego emocjonalnie Davida Josta, który kiedyś dałby się pokroić, żeby tylko skontaktować się ze mną, gdy byłem poza zasięgiem chociażby pół dnia.
Kiedy tydzień sam na sam z Nathalie dobiegł końca, a ona sama odjechała do własnego domu, nadszedł i mój czas. Z wyregulowanymi brwiami, nowymi kosmetykami i zupełnie świeżymi wytycznymi dotyczącymi makijażu spakowałem się, ubrałem swoje stare, lecz w pewnym sensie znów nowe, obcisłe spodnie i markową marynarkę. Buty na obcasie, biżuteria, okulary przeciwsłoneczne... Wsiadłem w taksówkę i byłem gotów na wszystko, co miało mnie czekać. Na tym chyba polega życie. Na nieugiętym dążeniu do małych i większych celów.

2. Wir schauen uns an und wissen, wir müssen nichts sagen.

Siedziałem na ładnej, jasnej kanapie i wpatrywałem się w jakiś punkt na dywanie. Wokół mnie stała grupka ludzi, których twarze przedzierały się gdzieś w mojej głowie jako nieme obrazy z przeszłości. Pewnie miałem z nimi styczność, pewnie z niektórymi nawet rozmawiałem...
Nie miałem za to zielonego pojęcia, co się stało i jak się tam znalazłem. Gdzie właściwie byłem? Nagle do pokoju wszedł Gustav, prowadząc ze sobą Georga, którego nie widziałem ładnych parę tygodni i na którego widok naprawdę szczerze się uśmiechnąłem. Za nimi w lekkim biegu podążał mój brat, rzucając wszystkim aż nazbyt śmiałe spojrzenia.
Powoli roztapiał się we mnie ten wewnętrzny lód, który zdążyłem wytworzyć i przetrzymać przez lata. Chciało mi się płakać, kiedy patrzyłem na nich i widziałem, jak radośnie kiwają między sobą głowami, jak ściskają wzajemnie swoje dłonie i śmieją się co chwilę. Ja tak nie umiałem... Ale wystarczająco dobrze nauczyłem się cieszyć szczęściem innych.
Z drugiej strony siebie zupełnie odtrącałem. Oni wszyscy byli wyjątkowo stylowi, dobrze ubrani, przede wszystkim zadbani. Nie mogłem równać się z ich postaciami, podczas gdy moje włosy wołały o pomstę do nieba, a ubranie o proszek do prania. Odkąd przestałem czuć nacisk przesadnego dbania o wygląd, przyjąłem bardziej styl wokalisty jakiegoś zbuntowanego, grunge zespołu, a niżeli faceta, którego w czasie dojrzewania codziennie mylono z kobietą. Myślę, że podejrzenia o mój rzekomy bi, tudzież homoseksualizm nie były bezpodstawne, chociaż sam późno zrozumiałem ich cel. Uświadomiłem sobie, że nie byłem zbyt normalny, co w pewnym sensie ułatwiało mi życie. Teraz jestem aż nazbyt przeciętny, pomyślałem.

Obserwowałem dokładnie całą sytuację. Nawet podobało mi się to ponowne zamieszanie wokół mojej osoby, byłem pod tym względem bardzo wrażliwy i rozczulał mnie widok naszej czwórki razem.
Mina zrzedła mi dopiero w momencie, gdy do tego spotkania dołączył David. Szanowny David Jost, przez którego to wszystko wtedy zapadło się pod ziemię i przestało istnieć...
- Tom, co on tu robi? - szybko wyszeptałem bliźniakowi do ucha, bo to chyba on wiedział najlepiej, jak ten człowiek działał mi na nerwy. - Zostawił nas dla jakichś... pf, piętnastolatków, powiedział, że się wypaliliśmy, a teraz tu przychodzi? Czego on od nas chce? Nie będę tego robił z nim. Nie chcę go widzieć na oczy. - Słowa toczyły się do moich ust jak litry wody w górskim potoku. - To ostatnia osoba, z którą chcę mieć cokolwiek wspólnego.
- Ale... Bill, zrozum. - Tom odwrócił się ode mnie i chyba chciał zignorować mnie tym krnąbrnym zachowaniem. Szybko przyciągnął Georga i udał, że ma mu coś ważnego do powiedzenia. Było tak zawsze, kiedy miał zamiar mnie spławić. Tacy właśnie są starsi bracia, nie polecam. I będą wykorzystywać ten fakt nawet jeśli różnica wynosi błahe dziesięć minut.
No więc się obraziłem, bo w końcu po tylu latach przywrócono mi możliwość bycia samolubną krową, i z powrotem usiadłem, zakładając nogę na nogę. Dawno tego nie robiłem... I poczułem, że wraca ta część mnie, do której dążyłem.
David natomiast był chyba osobistością, na którą wszyscy wyczekiwali. Po jego przybyciu rozsiedli się na fotelach i krzesłach, te trzy osły wcisnęły się ze mną na kanapę, no i... rozpoczęło się przesłuchanie.

- Pisałeś coś przez te wszystkie lata, prawda? - zapytał jakiś śmieszny mężczyzna z dużym, zaróżowionym nosem i małymi oczami. Gustav szturchnął mnie lekko, kiedy doszedł do wniosku, że zbyt długo się zastanawiam.
- Niech no pomyślę... - Udałem naprawdę zamyślonego, bo wydali mi się wręcz komiczni. - Nie.
Chyba kompletnie ich pogięło. Byłem zbyt załamany, żeby myśleć o czymś takim jak pisanie piosenek.
- Jak to!? - oburzył się nagle Jost. Chciałem zdzielić go pięścią w twarz, żałowałem, że nie mam tych piekielnych tipsów.
- Tak to! - krzyknąłem prosto w jego fałszywą twarz. Miałem nadzieję, że oplułem go z powodu mojej małej wady zgryzu. Kątem oka widziałem przestraszone spojrzenia towarzyszy. - Miałem pisać? Pisać!? Po co!? Nie miałem czasu, warunków ani pieniędzy, żeby móc zajmować się przyjemnościami. Kiedy ty... ty! Kiedy ty pławiłeś się w luksusach, jeżdżąc po świecie z nowym, lepszym niż my zespołem, ja ciężko harowałem. I co? Gówno. Widocznie niewiele udało ci się z nimi zdziałać, bo wi...
- Bill, uspokój się... - Usłyszałem stanowczy głos Toma i natychmiast zamknąłem usta. Spuściłem głowę lekko w dół, szepcząc w stronę brata ciche "przepraszam". On doskonale wiedział, kiedy powiedzieć mi "stop". Był w tym mistrzem.
Podczas tras koncertowych, wywiadów, podczas zwykłych domowych sprzeczek był dla mnie pozytywną, najlepszą na świecie podporą. Kiedy coś mówił, słuchałem. Kiedy wprowadzał w życie znany sobie zimny ton, trzęsłem się jak osika i natychmiastowo przepraszałem. Bez niego przekroczyłbym wiele niebezpiecznych granic ludzkiej moralności.
- Po prostu mu zaufaj... - Tom podniósł na mnie swoje oczy. - A jeśli nie jemu, to mnie. Ja nigdy cię nie zawiodłem.
I tak w mgnieniu oka znów stałem się infantylnym Billem z Tokio Hotel, a moim głównym priorytetem był powrót do tego, co kocham najbardziej.

Zapowiadało się coś niesamowitego. Jeszcze tego samego wieczora zaplanowano mi życie na następne dwa lata. Co do dnia, co do jednej minuty. Wywiady, promocje płyt, trasa koncertowa i budżet. Oczekiwania.
Jedyną rzeczą, której nie byli w stanie przewidzieć, byłem ja.
- Jesteś jeszcze młody, na pewno pamiętasz, jak o siebie dbałeś, te wszystkie... bajery - powiedział na pożegnanie Jost. Znów miał pełnić rolę naszego głównego managera, a dosłownie cały management poparł jego wybór na to stanowisko.
Pamiętałem, pewnie, że pamiętałem. Jednak nie wiem, czy umiałbym znów się złamać i wrócić do dawnej fryzury, ubrań... Przytyłem parę kilo. Co prawda dalej byłem postrachem na ulicy, nogi w wietrzne dni same się pode mną łamały, gołym okiem można było policzyć moje żebra, ale... zupełnie inaczej się ubierałem. Zwykłe dżinsy, tenisówki i T-Shirty, które przeleżały w szafie wiele dni. A teraz znów miałbym wrócić do ubrań wprost z wybiegów, które kosztują więcej niż mój cały dotychczasowy dobytek. Nie wiedziałem, czy to dobry pomysł, czy będę dobrze czuł się w świecidełkach i z toną lakieru na włosach. Po prostu warto było spróbować.
- Pewnie... - Przyjąłem postawę zdecydowanie mniej bojową. Tom przystanął ze mną w kącie i wytłumaczył, że nic nie da mi ciągłe stawianie się Davidowi. Tak więc starałem się być raczej postacią neutralną.
Szybko podszedłem do Georga, lecz mina zdecydowanie mi zrzedła, kiedy zauważyłem w jego dłoni kieliszek szampana.
- Co jest? - zapytał, kończąc rozmowę z jakimś dziwnym brunetem.
Samochód sprzedałem, kiedy długi za moją obskurną kawalerkę prawie doprowadziły mnie do śmierci głodowej. Od tamtej pory jeździłem komunikacją miejską, lecz... moja karta miesięczna nie obejmowała autobusów nocnych. Więc musiałem poprosić o pomoc.
- Nic, po prostu chciałem zapytać, czy nie podwiózłbyś mnie do domu, ale... - wskazałem na kieliszek - chyba nic z tego nie wyjdzie.
Sam nie piłem tamtego wieczoru. Ogólnie ostatnimi czasy starałem się to ograniczać, a jeśli już zagłębiałem się w alkohol, to tylko w samotności. Pamiętałem jeszcze czasy, kiedy na każdym after-party zalewałem się jak świnia i wyłem na kanapie całe noce.
Georg niespodziewanie poczochrał mnie po włosach.
- Mały, ale przecież od dziś znów masz swojego szofera!
Czułem, że życie po raz drugi się do mnie uśmiechnęło. Jeszcze dwa dni wcześniej nawet nie śniłbym o tym, że ktokolwiek mógłby jeszcze chcieć mnie słuchać, a tymczasem... Promocja ruszyła pełną parą!

Kiedy wychodziłem na zewnątrz z dokładnymi wytycznymi dotyczącymi mojej nowej... limuzyny, dołączyła do mnie jakaś blondynka. Uśmiechnąłem się do niej nieśmiało, nie wiedząc za bardzo, kim jest i dlaczego ze mną idzie. Nagle stanęła parę centymetrów przede mną, uniemożliwiając mi dalszy chód.
- Tak długo na to czekałam... - wyszeptała, chcąc mnie pocałować, a ja, odzwyczajony od takich sytuacji, nie wiedziałem, jak się zachować. Cmoknąłem ją szybko w czoło i z lekko wystraszoną miną uciekłem na parking.
Niestety, razem ze sławą czekają na mnie takie sytuacje. Ponownie.


* * *


U mamy zawsze jest miło. Potrafi pocieszyć, podnieść na duchu, lecz także zmotywować, kiedy brak sił i chęci.
- Mamooo, nie dam radyyy! - wyłem, wyłem i wciąż wyłem. Kiedy opadły emocje spowodowane moim nagłym przyjazdem, opowiedziałem wszystko, co do najmniejszego szczegółu. Że się boję, że nie wiem, jak to będzie... - Po prostu polegnę, mamo!
- Bill, nie zachowuj się jak małe dziecko, proszę cię. - Mama pokiwała głową i podała mi kolejny talerz z jedzeniem.
- Ale wiesz, jak bardzo się denerwuję - powiedziałem gdzieś pomiędzy nóżką z kurczaka i przysmażanymi ziemniaczkami. - Będę musiał ściąć włosy. Jaka fryzura będzie mi pasowała? Chyba trochę się zmieniłem? Raczej wrócę do czerni.
Byłem pełen entuzjazmu! Naprawdę bardzo lubiłem zmieniać wygląd, dbać o siebie i zajmować się takimi małymi, trochę idiotycznymi sprawkami. Wcześniej niestety nie miałem warunków, lecz teraz... teraz mogę robić co tylko zechcę.
- Do tipsów też chcesz wrócić?
- Tak, chciałbym! I odwiedzę dentystę. Jak myślisz, dadzą mi pieniądze na nowe zęby? - zaśmiałem się do siebie. - I kupię sobie nowe ubrania, ohhh... Wiesz, powiedzieli, że kiedy tylko będę miał czas, udostępnią mi potrzebne środki. Co mam przez to rozumieć? Dadzą mi platynową kartę i każą kupować, kupować, kupować? A może wynajmą - skrzywiłem się - stylistę... O nieee... Mamo!
- Kochanie... Oboje doskonale wiemy, do kogo w tej sytuacji powinieneś zadzwonić. - Wiedziałem. Lecz nie miałem pewności, że ten telefon będzie odpowiedni w mojej sytuacji. - Zadzwoń. Zobaczysz, warto.

- Halo? - usłyszałem po drugiej stronie miły, kobiecy głos. Przełknąłem głośno ślinę. W pewnym sensie bałem się odrobinę, nie widziałem jej tyle czasu...
- Hej, to ja... Bill... Y... - Brakowało mi słów. Nie umiałem opisać tego, o co mi chodziło, chociaż wcześniej to właśnie ona była osobą, z którą rozumiałem się najlepiej.
- Bill, to naprawdę ty!? - krzyknęła głośno, a ja odsunąłem ucho na niewielką odległość. Jej entuzjazm przebijał się przez wszystkie linie telekomunikacyjne i słuchawkę. - Tak długo czekałam na ten telefon...
- Miałem się odezwać, kiedy znów będę zacz... Odzywam się więc. Pomóż mi, błagam. Nie poradzę sobie z tym wszystkim sam, a ty... znasz się najlepiej na... No... Mnie znasz najlepiej.
- Jesteś u mamy, tak? Czekaj na mnie. Przyjadę.

1. Powrót do przeszłości.

Kolejne rozwścieczone psy. Wścibskie dzieciaki, podejrzane staruszki. Nie chciałbym narzekać, ale wykonywanie codziennie tych samych, żmudnych czynności, spotykanie wciąż tych samych ludzi... To nie dla mnie. Moim przeznaczeniem zawsze było grać, istnieć na scenie i po prostu - być kimś. Każdego dnia żałuję, że moje życie tak diametralnie się zmieniło, praktycznie cofnęło do punktu wyjścia.

Kiedy parę lat temu światową premierę miał nasz trzeci album, który naprawdę wiele dla mnie znaczył, nie miałem zielonego pojęcia, że zostanie dla mnie jakby... wyznacznikiem codzienności. Później już nic nie było takie samo. Cały świat stał się humanoidalnie automatyczny, a egzystencja nie pozwalała mi na moje dotychczasowe rozterki z samotnością i sensem życia.
Tak to już jest, że żyje się w bajce i nie umie w nią uwierzyć. W nią i w to, że kiedyś może się skończyć. A wtedy następuje koniec magii, prawda kole w oczy i nie ma się żadnego planu awaryjnego.
To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Zdecydowanie zbyt szybko. Od tamtego momentu przestrzegam wszystkich przed ich własnym losem, którego nie znam, którego nie znają oni, lecz którego należy się poważnie obawiać. Nikt nigdy nie będzie wiedział, gdzie wyląduje za rok, dwa, pięć lat... Chyba, że ewentualnie i przypadkowo jest jasnowidzem, chociaż nigdy nie wierzyłem w takie głupoty. A zwłaszcza odkąd zacząłem nową pracę; bo czy listonosze wierzą w cuda? Co najwyżej w niedostarczone przesyłki i źle dobrane znaczki pocztowe.


Wreszcie piątek, ostatni dzień przed urlopem. Wstaję jak zwykle o piątej, żeby na szóstą zdążyć na pocztę i wziąć wielką, ciężką torbę z listami, paczkami i kartkami pocztowymi. Chodzę bez celu po okolicznych domach, uśmiecham się, a wtedy przypominam sobie o braku moich wcześniejszych licówek i mina mi rzednie. Podkrążone oczy to moi jedyni i najlepsi przyjaciele. Nieznane są mi już kosmetyki, drogie kremy i ubrania od Diora. Wyglądam bardziej jak zarośnięty neandertalczyk niż była gwiazda światowej muzyki.
Kiedy odwiedzę wszystkie kamienice, domki i bloki, idę na kawę do Toma. Trochę mi głupio, że jestem tylko listonoszem, na którego widok wszyscy mają w oczach litość. Tom jest prawnikiem. Jestem z niego naprawdę dumny. Kiedy tylko oficjalnie poczuliśmy, że nasze granie nie ma sensu, poważnie wziął się za kształcenie i dziś nie może na nic narzekać. Ma własną firmę, elastyczne godziny pracy i naprawdę mi pomaga. Nie tylko finansowo, chociaż zupełnie nie wyobrażam sobie, jak umiałbym poradzić sobie w pojedynkę.
- Zrób coś ze swoim życiem. Idź na studia, znajdź sobie coś, co naprawdę cię zaciekawi. Nie pasujesz do roli listonosza - mówi mi prawie każdego dnia. Poprawia idealnie czysty i przylegający garnitur. Wygląda naprawdę dobrze.
Chciałbym kiedyś odpowiedzieć mu coś sensownego, w końcu moje odczucia są bardzo podobne, jednak w pewnym sensie boję się znów postawić całe życie do góry nogami.
- Nie wiem, musiałbym wszystko zacząć od początku. - Zawsze schodzi na to samo. Marszczę czoło, unikając tego tematu i chcę jak najszybciej zapomnieć o mojej pracy. Męczarni.
Wtedy do pokoju wbiega pies Toma, wyżeł niemiecki, którego ma od paru ładnych lat. To chyba on najbardziej przypomina mi szczęście w zespole. Zaraz za psem na kolanach wtacza się mały blondynek z loczkami i wesoło do mnie macha. Podobno jestem jego ulubionym wujkiem. Chociaż tyle dobrego.
- Co u Georga? - pytam, biorąc dziecko na kolana i patrząc w oczy brata.
- Jest w Azji, ma podpisać kolejny kontrakt na reklamę w Tokio. A może u niego zacząłbyś nową pracę? Wiesz, że zawsze ci pomoże.
- Tak, wiem... - Wstaję, oddaję malca Tomowi i oddycham ciężko. Georg podbija Tokio, o którym ja zawsze marzyłem i marzyć będę. Nie chciałbym się nikogo o nic prosić, chociaż jest mi źle i nieswojo. Zakładam za ucho długie, lekko poczochrane włosy, które przez wiele miesięcy nie widziały farby do włosów i zbieram się do wyjścia. Nasze spotkania nie są długie, wartościowe, lecz wbrew pozorom bardzo mi pomagają.

Staram się nie myśleć o przeszłości, żyć tym, co daje mi los, chociaż nie jest to zbyt wartościowe i nie sprawia mi radości. Nie mam też żadnej dziewczyny, żony, przyjaciółki, która mogłaby otoczyć mnie opieką. Podczas świąt rodzinnych zazdroszczę bratu, kiedy czule przytula się do swojej żony i całuje ją w policzek.
Szukałem szczęścia już wszędzie. Ostatnio zagłębiłem się w internetowe randki, lecz po paru wiadomościach typu "Bill? Bill z Tokio Hotel to naprawdę ty?" po prostu mi się odechciało. Może miłość sama mnie znajdzie, może kiedyś coś zmieni się samo. Takie myślenie wyznaję, chociaż... w nie już też raczej nie wierzę...


* * *


Myślami byłem już u mamy, gdzie chciałem spędzić pierwszy tydzień wolnego. Stałem właśnie na skrzyżowaniu, czekając na zielone światło i czułem na sobie wzrok jakiejś młodej kobiety. Prawdopodobnie rozpoznała we mnie osobę, którą byłem wcześniej, tę, do której tak bardzo tęsknię. Zarzuciłem głową, aby włosy bardziej zakryły mi twarz i w pośpiechu ruszyłem na drugą stronę ulicy. Patrzyłem pod nogi, kiedy nagle na kogoś wpadłem i... i wcale nie wydawało mi się, że właśnie TO może zmienić moje życie.
- Cholera... - zakląłem, klękając przy rozwalonych na środku chodnika listach i ulotkach. Nie lubiłem takich sytuacji, odkąd pracowałem na poczcie, nie lubiłem się wyróżniać. Bardzo się zmieniłem.
- Bill? Bill? To ty? - Usłyszałem męski głos przepełniony nadzieją i pomyślałem sobie coś naprawdę niecenzuralnego. Równie bardzo jak zwracania na siebie uwagi nienawidziłem tych głupich pytań, które od czasu do czasu zadawali mi ludzie. Chciałem jak najszybciej stamtąd uciec. Podniosłem głowę i...
- Kopę lat! - Na moją szyję rzucił się radosny Gustav. Nic się nie zmienił. W momencie rozwiązania zespołu ulotnił się nie wiadomo gdzie i nic o jego dalszych losach nie wiedzieliśmy. Była nawet pogłoska, że pożarł go jakiś wąż w amazońskim lesie. - Właśnie szedłem do Toma, żeby zapytać, gdzie mogę cię znaleźć.
- Mnie...? - Nie byłem pełen entuzjazmu. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Zresztą widząc mnie z tą śmieszną torbą już pewnie pomyślał sobie, że jestem kompletnym nieudacznikiem i nic tak właściwie w życiu nie osiągnąłem. Poza tym to szczera prawda.
- Ciebie. Tokio Hotel ciągle żyje, Bill. My żyjemy. Czy chciałbyś wrócić do przeszłości?