sobota, 19 grudnia 2009

3. Die beste Zeit deines Lebens.

Kompletna klapa. To jeden z tych wieczorów, kiedy... no właśnie. Kiedy nic. Samotne wpatrywanie się w ekran i nadzieje nawet nie wiadomo na co, nie wiadomo po co. Chciałbym mieć w tym cel. Serce mi się kraja.
Człowiek chyba jednak ma w sobie wrażliwość. Nie każdy. Ale... tak.

Latałem po całym domu jak szalony. Wszystko musiało być idealne! Zachowywałem się jak podniecona fanka na wieść o przyjeździe swojego idola. Chociaż w sumie po części była to prawda, bo osoba, która miała zawitać za kilka chwil w moim rodzinnym domu, była zdecydowanie ważna. I uśmiechałem się na samo wspomnienie wspólnie spędzonych chwil.
Są tacy ludzie, których nie ceni się za życia, lecz kiedy odejdą, czuje się największą pustkę na świecie. Znam kilka takich osobistości. No dobra, nikt z nich nie odszedł, wszyscy żyją... Nie umiałem inaczej tego ująć. W każdym razie to właśnie oni są dla nas Kimś.

Nagle dzwonek, moja głowa w mgnieniu oka zmieniła położenie, a oczy wpatrywały się w sylwetkę widniejącą za witrażem w drzwiach. Jeju, tyle czekałem na to spotkanie!
Podbiegłem do wejścia i ostatni raz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wsunąłem do szafki buty, które były w lekkim nieładzie i szybko otworzyłem drzwi. O mały włos nie zemdlałem.
- Nie zaprosisz mnie do środka? - Drobna blondynka, stojąca pół metra przede mną, puściła mi oko. Nie wierzyłem, nie mogłem pojąć, że znów ją widzę...
Kilka drobnych zmarszczek ładnie okrywało jej nadal śliczną i delikatną twarz. Lekko się zestarzała, chyba jak my wszyscy. Figurę wciąż miała powalającą, szczuplutkie nogi na wysokich obcasach i długa, smukła szyja były dokładnie takie, jakie zapamiętałem. Kiedy zobaczyłem cudowny, metalicznie szary lakier na jej paznokciach, odrodził się we mnie stary, dobry Bill.
- Nathalie! Gdzie kupiłaś ten lakier!? - Rzuciłem się jej na szyję, obcałowując całą jej twarz. Zachowywałem się trochę jak pies tęskniący do właściciela, ale nawet się sobie nie dziwiłem. - Wejdź, oczywiście, że zaproszę! - Wziąłem w ręce jej bagaże i wprost wepchnąłem ze szczęścia do domu. Natychmiast dałem wytyczne dotyczące jej pokoju i chciałem jak najszybciej się z nią tam znaleźć.
Brzmi to odrobinę jakby relacja między nami polegała na jakimś romantycznym, filmowym i bardzo seksownym uczuciu, a ja po prostu chciałem porozmawiać... z moją, hm, chyba najlepszą przyjaciółką.
- Jeeejuuu, ale się zmieniłaaaś... - powiedziałem przeciągle, siedząc naprzeciwko Nathalie.
- Naprawdę? - zaśmiała się i odgarnęła krótkie, blond włosy z twarzy.
- Ym... nie, tak tylko powiedziałem, wyglądasz wspaniale!
- Czego nie można powiedzieć o tobie, kolego. Pamiętasz swoją ulubioną zasadę? - Wbiła mnie tym w ziemię. Zawstydziłem się lekko, bo za czasów naszej najsilniejszej przyjaźni wciąż powtarzaliśmy sobie, że może i kiedyś będzie niemiło, ale niewystarczająco źle, żeby przestać o siebie dbać. Chyba trochę wygiąłem tę zasadę, ale...
- Miałem trudne chwile! Poza tym, oj, to brzmi trochę jak z Pamiętnika księżniczki, nie uważasz? A ja nie jestem księżniczką.
Bardzo dobrze nam się rozmawiało. Nie tylko tego dnia, ogólnie Nathalie, jako człowiek, wydawała mi się moją bratnią duszą. Dopełnieniem Toma. On... z nim raczej nie pogadam sobie o kosmetykach, modzie i głębokich uczuciach. Przy Tomie trzeba krótko i zwięźle, inaczej albo nie zrozumie, albo obróci wszystko do góry nogami. Tego raczej bym nie chciał.
Zasadniczo rzecz biorąc, do tej pory brat stanowczo by mi wystarczył. Nie widziałem żadnego odpowiedniego miejsca dla Nath w moim dotychczasowym, nudnym życiu. O czym miałbym z nią dyskutować? O nowych modelach uniformów dla pracowników poczty? Czy o projektowaniu znaczków z wizerunkiem postaci z bajek? Chyba cieszę się, że nasze drogi się rozeszły, zupełnie gładko i bezboleśnie.

Przez pierwsze trzy dni uzupełnialiśmy brak informacji na swój temat i nadrabialiśmy stracony czas. Opowiadaliśmy sobie o różnych bardziej i mniej ważnych rzeczach, o marzeniach, życzeniach i zwykłych codziennych sprawach. Wiele dowiedziałem się o jej synku, który swego czasu był dla mnie całkiem fajnym kompanem. Właściwie u niej niewiele się zmieniło. Wiodła normalne, spokojne życie, po przygodzie z naszym zespołem postanowiła bardziej poświęcić się rodzinie i otworzyła własną firmę. Jest teraz najbardziej wpływową makijażystką w Berlinie, skrycie czuję, że i w całych Niemczech. Zasłużyła na to. Wspominałem już, że bardzo lubię cieszyć się szczęściem bliskich? No właśnie...
- A ty? Jak ty poradziłeś sobie z życiem? - zapytała Nathalie, a ja zamarłem. To była pewnego rodzaju trauma powypadkowa, kiedy nagle cały świat się zmienia nie w tę stronę, o której byśmy marzyli. Psuje się, wali, pali... i nic nie można na to poradzić. Lub po prostu nie ma się sił. Nie lubiłem rozmawiać o mojej marnej ucieczce w zwyczajność, o staruszkach, które na te pięć minut stawały się moimi najlepszymi przyjaciółkami, gdy dostarczałem im emerytury i renty, o wściekłych psach. Tak, będąc listonoszem najbardziej zadziwiał mnie fakt, dlaczego psy tak bardzo mnie znienawidziły? Nawet swojego własnego psa musiałem odwieźć do mamy. Byłem zbyt opryskliwy, stereotypowy? Psy chyba nie odczuwają stereotypów.
- Ja... - Szukałem w głowie odpowiednich słów. Bardzo trudno jest wyrazić coś, za czym się nie tęskni, o czym chciałoby się zapomnieć. Nie wiem, czy poczułbym się lepiej, wylewając z siebie wszystkie żale. - Jakoś poszło samo... Byłem lekko mówiąc załamany, pewnego dnia zobaczyłem ogłoszenie i po prostu udawało mi się łączyć koniec z końcem. To paranoidalnie zaskakujące, ale więź między mną i Tomem wtedy stała się jakaś... bardziej krucha, nie była już niezniszczalna. Mimo że był, że jest moim bliźniakiem, mur między nami wciąż rósł, pokazując coraz więcej różnic, zacierając podobieństwa. On z zimną krwią zajął się czymś nowym, ciekawym, czymś, co przynosi mu teraz zyski, nie miażdżąc jego osobowości. Ja... Mogę powiedzieć, że TO samo mnie znalazło, a że nie sprawiało mi ani przyjemności, ani korzyści... To tylko mój błąd. - Uśmiechnąłem się blado. Kiedyś ból sprawiało mi opowiadanie o moich przygodach z narkotykami, kiedy jako głupi trzynastolatek brałem z kolegami kolorowe pigułki, bo chciałem sprawdzić "jak to jest". Kiedyś bałem się miłości, bo każda potencjalna kobieta, która stawała na mojej drodze, w pewnym sensie wydawała mi się obca, każdą kobietę porównywałem z moimi przyjaciółmi. Teraz... Nigdy nie przypuszczałem, że ludzie potrafią aż tak bardzo się zmienić. Nigdy.

Dnia czwartego zaznałem pewnego przełomu. Obudziłem się z krytyczną myślą przyciskającą mój mózg i wiedziałem, że jestem gotów, że psychiczne zabezpieczenie od upadku zainicjowane jest przez osoby wokół mnie.
Stanąłem przed lustrem, ledwo patrzyłem przez jeszcze zaspane oczy, ręce drgały mi samowolnie nad umywalką. Nie oddychałem ani głęboko, ani płytko. Nie czułem w żyłach podniesionej adrenaliny, strachu, podniecenia lub ogromu innych uczuć. Po prostu sięgnąłem po nożyczki i przyłożyłem je do głowy. A później poszło samo, czułem pod stopami małe kopki moich ściętych, martwych włosów. Nie byłem wyśmienitym fryzjerem, więc nagle zawyłem na cały dom, widząc stan, do jakiego sam się doprowadziłem.
- Na świętości wszelakie, co ja zrobiłem! - Rzuciłem nożyczki w kąt. Oczy niemalże wyskoczyły mi na wierzch, lustrując nierówne i postrzępione kędziory. Tak, to były kędziory. Nie włosy, loczki, fale. Kędziory jakich świat nie widział!
Wtedy właśnie to ona była osobą, która wyratowała mnie z tej strasznej sytuacji. Nathalie potrafiła uspokoić mnie w najbardziej stresujących chwilach, złagodzić ciśnienie krwi i spowodować, że wszystko było najlepiej jak tylko mogło. Zupełnie jak Tom... chociaż robili to w inny, specyficzny tylko dla siebie sposób.
- Bill, nie rycz, zaraz będziesz śliczny, nic się nie stało - mówiła, wyrównując efekty mojej nieudolnej roboty. Głaskała mnie przy tym po głowie, przytrzymując czoło, abym nie ruszał się za bardzo przez ten płacz.
Naprawdę... naprawdę rozpłakałem się z powodu włosów, które już nie opadały na moją twarz. I już nic, zupełnie nic nie chroniło mnie przed życiem. Może była to ochrona tylko dla mojej psychiki, to jednak... kiedy miałem świadomość, że jest, było jakoś łatwiej.
- Już jest dobrze. - Przetarłem powieki i spojrzałem w lustro. Nie wierzyłem własnym oczom. Wyglądałem lepiej niż... niż kiedykolwiek! Przeszedłem już etap młodzieńczy, tak więc moją skórę nie szpeciły żadne brzydkie niespodzianki. Kilka lat bez makijażu również pomogło mojej twarzy odzyskać blask, dosłownie! Ale to było nic w porównaniu z włosami.
Miałem w swoim życiu wiele dziwnych fryzur. Nasączony lakierem pancerz, lwia grzywa, prowizoryczne dredy czy wersja light irokeza. Ta, którą zafundowała mi właśnie Nath... przebijała wszystko na całym świecie! Nie chciałbym się chwalić, lecz wyglądałem cudownie. I gdybym spotkał siebie samego na ulicy - nie mógłbym oderwać wzroku! W takich właśnie sytuacjach wychodzi na światło dzienne moje uwielbienie do siebie samego. Ale bez tego... myślę, że bez tego nigdy nie przełamałbym się i nie spróbowałbym ponownie zagrać swojej najlepszej roli w tym życiowym teatrze.
- Podoba ci się? - zapytała Nathalie, odkładając wszystkie przyrządy na miejsce i usiadła na brzegu wanny. Zaczęliśmy się do siebie uśmiechać, śmiać, przytulać się i cieszyć tym, co mamy.
Nie wyobrażałem sobie bez niej jednego dnia. Po prostu... już nigdy, przenigdy nie chciałbym robić czegokolwiek bez niej! Śmieszne jest to, że tak bardzo jestem do niej przywiązany, a nasza relacja wciąż jest tylko relacją koleżeńską. Chyba żadne z nas nie wyobrażałoby sobie nas razem. Dlatego nigdy nie rozumieliśmy tych obaw ludzi, że mogłaby zostawić dla mnie męża, a ja mógłbym wypiąć się przez nią na wszystkie dziewczyny.

Podczas tych naszych przyjacielskich chwil zapomniałem trochę o reszcie świata. Tom chyba zdążył już sto razy obrazić się za zero kontaktu z mojej strony. A niepotrzebnie, bo gdyby tylko oswoił się z urządzeniami technicznymi bardziej skomplikowanymi niż telefon, łączność między nami byłaby wręcz ciągła i nieustanna.
Dziwnym trafem nie miałem żadnych wieści od nikogo z branży... nawet od niezrównoważonego emocjonalnie Davida Josta, który kiedyś dałby się pokroić, żeby tylko skontaktować się ze mną, gdy byłem poza zasięgiem chociażby pół dnia.
Kiedy tydzień sam na sam z Nathalie dobiegł końca, a ona sama odjechała do własnego domu, nadszedł i mój czas. Z wyregulowanymi brwiami, nowymi kosmetykami i zupełnie świeżymi wytycznymi dotyczącymi makijażu spakowałem się, ubrałem swoje stare, lecz w pewnym sensie znów nowe, obcisłe spodnie i markową marynarkę. Buty na obcasie, biżuteria, okulary przeciwsłoneczne... Wsiadłem w taksówkę i byłem gotów na wszystko, co miało mnie czekać. Na tym chyba polega życie. Na nieugiętym dążeniu do małych i większych celów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz