Nie miałem za to zielonego pojęcia, co się stało i jak się tam znalazłem. Gdzie właściwie byłem? Nagle do pokoju wszedł Gustav, prowadząc ze sobą Georga, którego nie widziałem ładnych parę tygodni i na którego widok naprawdę szczerze się uśmiechnąłem. Za nimi w lekkim biegu podążał mój brat, rzucając wszystkim aż nazbyt śmiałe spojrzenia.
Powoli roztapiał się we mnie ten wewnętrzny lód, który zdążyłem wytworzyć i przetrzymać przez lata. Chciało mi się płakać, kiedy patrzyłem na nich i widziałem, jak radośnie kiwają między sobą głowami, jak ściskają wzajemnie swoje dłonie i śmieją się co chwilę. Ja tak nie umiałem... Ale wystarczająco dobrze nauczyłem się cieszyć szczęściem innych.
Z drugiej strony siebie zupełnie odtrącałem. Oni wszyscy byli wyjątkowo stylowi, dobrze ubrani, przede wszystkim zadbani. Nie mogłem równać się z ich postaciami, podczas gdy moje włosy wołały o pomstę do nieba, a ubranie o proszek do prania. Odkąd przestałem czuć nacisk przesadnego dbania o wygląd, przyjąłem bardziej styl wokalisty jakiegoś zbuntowanego, grunge zespołu, a niżeli faceta, którego w czasie dojrzewania codziennie mylono z kobietą. Myślę, że podejrzenia o mój rzekomy bi, tudzież homoseksualizm nie były bezpodstawne, chociaż sam późno zrozumiałem ich cel. Uświadomiłem sobie, że nie byłem zbyt normalny, co w pewnym sensie ułatwiało mi życie. Teraz jestem aż nazbyt przeciętny, pomyślałem.
Obserwowałem dokładnie całą sytuację. Nawet podobało mi się to ponowne zamieszanie wokół mojej osoby, byłem pod tym względem bardzo wrażliwy i rozczulał mnie widok naszej czwórki razem.
Mina zrzedła mi dopiero w momencie, gdy do tego spotkania dołączył David. Szanowny David Jost, przez którego to wszystko wtedy zapadło się pod ziemię i przestało istnieć...
- Tom, co on tu robi? - szybko wyszeptałem bliźniakowi do ucha, bo to chyba on wiedział najlepiej, jak ten człowiek działał mi na nerwy. - Zostawił nas dla jakichś... pf, piętnastolatków, powiedział, że się wypaliliśmy, a teraz tu przychodzi? Czego on od nas chce? Nie będę tego robił z nim. Nie chcę go widzieć na oczy. - Słowa toczyły się do moich ust jak litry wody w górskim potoku. - To ostatnia osoba, z którą chcę mieć cokolwiek wspólnego.
- Ale... Bill, zrozum. - Tom odwrócił się ode mnie i chyba chciał zignorować mnie tym krnąbrnym zachowaniem. Szybko przyciągnął Georga i udał, że ma mu coś ważnego do powiedzenia. Było tak zawsze, kiedy miał zamiar mnie spławić. Tacy właśnie są starsi bracia, nie polecam. I będą wykorzystywać ten fakt nawet jeśli różnica wynosi błahe dziesięć minut.
No więc się obraziłem, bo w końcu po tylu latach przywrócono mi możliwość bycia samolubną krową, i z powrotem usiadłem, zakładając nogę na nogę. Dawno tego nie robiłem... I poczułem, że wraca ta część mnie, do której dążyłem.
David natomiast był chyba osobistością, na którą wszyscy wyczekiwali. Po jego przybyciu rozsiedli się na fotelach i krzesłach, te trzy osły wcisnęły się ze mną na kanapę, no i... rozpoczęło się przesłuchanie.
- Pisałeś coś przez te wszystkie lata, prawda? - zapytał jakiś śmieszny mężczyzna z dużym, zaróżowionym nosem i małymi oczami. Gustav szturchnął mnie lekko, kiedy doszedł do wniosku, że zbyt długo się zastanawiam.
- Niech no pomyślę... - Udałem naprawdę zamyślonego, bo wydali mi się wręcz komiczni. - Nie.
Chyba kompletnie ich pogięło. Byłem zbyt załamany, żeby myśleć o czymś takim jak pisanie piosenek.
- Jak to!? - oburzył się nagle Jost. Chciałem zdzielić go pięścią w twarz, żałowałem, że nie mam tych piekielnych tipsów.
- Tak to! - krzyknąłem prosto w jego fałszywą twarz. Miałem nadzieję, że oplułem go z powodu mojej małej wady zgryzu. Kątem oka widziałem przestraszone spojrzenia towarzyszy. - Miałem pisać? Pisać!? Po co!? Nie miałem czasu, warunków ani pieniędzy, żeby móc zajmować się przyjemnościami. Kiedy ty... ty! Kiedy ty pławiłeś się w luksusach, jeżdżąc po świecie z nowym, lepszym niż my zespołem, ja ciężko harowałem. I co? Gówno. Widocznie niewiele udało ci się z nimi zdziałać, bo wi...
- Bill, uspokój się... - Usłyszałem stanowczy głos Toma i natychmiast zamknąłem usta. Spuściłem głowę lekko w dół, szepcząc w stronę brata ciche "przepraszam". On doskonale wiedział, kiedy powiedzieć mi "stop". Był w tym mistrzem.
Podczas tras koncertowych, wywiadów, podczas zwykłych domowych sprzeczek był dla mnie pozytywną, najlepszą na świecie podporą. Kiedy coś mówił, słuchałem. Kiedy wprowadzał w życie znany sobie zimny ton, trzęsłem się jak osika i natychmiastowo przepraszałem. Bez niego przekroczyłbym wiele niebezpiecznych granic ludzkiej moralności.
- Po prostu mu zaufaj... - Tom podniósł na mnie swoje oczy. - A jeśli nie jemu, to mnie. Ja nigdy cię nie zawiodłem.
I tak w mgnieniu oka znów stałem się infantylnym Billem z Tokio Hotel, a moim głównym priorytetem był powrót do tego, co kocham najbardziej.
Zapowiadało się coś niesamowitego. Jeszcze tego samego wieczora zaplanowano mi życie na następne dwa lata. Co do dnia, co do jednej minuty. Wywiady, promocje płyt, trasa koncertowa i budżet. Oczekiwania.
Jedyną rzeczą, której nie byli w stanie przewidzieć, byłem ja.
- Jesteś jeszcze młody, na pewno pamiętasz, jak o siebie dbałeś, te wszystkie... bajery - powiedział na pożegnanie Jost. Znów miał pełnić rolę naszego głównego managera, a dosłownie cały management poparł jego wybór na to stanowisko.
Pamiętałem, pewnie, że pamiętałem. Jednak nie wiem, czy umiałbym znów się złamać i wrócić do dawnej fryzury, ubrań... Przytyłem parę kilo. Co prawda dalej byłem postrachem na ulicy, nogi w wietrzne dni same się pode mną łamały, gołym okiem można było policzyć moje żebra, ale... zupełnie inaczej się ubierałem. Zwykłe dżinsy, tenisówki i T-Shirty, które przeleżały w szafie wiele dni. A teraz znów miałbym wrócić do ubrań wprost z wybiegów, które kosztują więcej niż mój cały dotychczasowy dobytek. Nie wiedziałem, czy to dobry pomysł, czy będę dobrze czuł się w świecidełkach i z toną lakieru na włosach. Po prostu warto było spróbować.
- Pewnie... - Przyjąłem postawę zdecydowanie mniej bojową. Tom przystanął ze mną w kącie i wytłumaczył, że nic nie da mi ciągłe stawianie się Davidowi. Tak więc starałem się być raczej postacią neutralną.
Szybko podszedłem do Georga, lecz mina zdecydowanie mi zrzedła, kiedy zauważyłem w jego dłoni kieliszek szampana.
- Co jest? - zapytał, kończąc rozmowę z jakimś dziwnym brunetem.
Samochód sprzedałem, kiedy długi za moją obskurną kawalerkę prawie doprowadziły mnie do śmierci głodowej. Od tamtej pory jeździłem komunikacją miejską, lecz... moja karta miesięczna nie obejmowała autobusów nocnych. Więc musiałem poprosić o pomoc.
- Nic, po prostu chciałem zapytać, czy nie podwiózłbyś mnie do domu, ale... - wskazałem na kieliszek - chyba nic z tego nie wyjdzie.
Sam nie piłem tamtego wieczoru. Ogólnie ostatnimi czasy starałem się to ograniczać, a jeśli już zagłębiałem się w alkohol, to tylko w samotności. Pamiętałem jeszcze czasy, kiedy na każdym after-party zalewałem się jak świnia i wyłem na kanapie całe noce.
Georg niespodziewanie poczochrał mnie po włosach.
- Mały, ale przecież od dziś znów masz swojego szofera!
Czułem, że życie po raz drugi się do mnie uśmiechnęło. Jeszcze dwa dni wcześniej nawet nie śniłbym o tym, że ktokolwiek mógłby jeszcze chcieć mnie słuchać, a tymczasem... Promocja ruszyła pełną parą!
Kiedy wychodziłem na zewnątrz z dokładnymi wytycznymi dotyczącymi mojej nowej... limuzyny, dołączyła do mnie jakaś blondynka. Uśmiechnąłem się do niej nieśmiało, nie wiedząc za bardzo, kim jest i dlaczego ze mną idzie. Nagle stanęła parę centymetrów przede mną, uniemożliwiając mi dalszy chód.
- Tak długo na to czekałam... - wyszeptała, chcąc mnie pocałować, a ja, odzwyczajony od takich sytuacji, nie wiedziałem, jak się zachować. Cmoknąłem ją szybko w czoło i z lekko wystraszoną miną uciekłem na parking.
Niestety, razem ze sławą czekają na mnie takie sytuacje. Ponownie.
* * *
U mamy zawsze jest miło. Potrafi pocieszyć, podnieść na duchu, lecz także zmotywować, kiedy brak sił i chęci.
- Mamooo, nie dam radyyy! - wyłem, wyłem i wciąż wyłem. Kiedy opadły emocje spowodowane moim nagłym przyjazdem, opowiedziałem wszystko, co do najmniejszego szczegółu. Że się boję, że nie wiem, jak to będzie... - Po prostu polegnę, mamo!
- Bill, nie zachowuj się jak małe dziecko, proszę cię. - Mama pokiwała głową i podała mi kolejny talerz z jedzeniem.
- Ale wiesz, jak bardzo się denerwuję - powiedziałem gdzieś pomiędzy nóżką z kurczaka i przysmażanymi ziemniaczkami. - Będę musiał ściąć włosy. Jaka fryzura będzie mi pasowała? Chyba trochę się zmieniłem? Raczej wrócę do czerni.
Byłem pełen entuzjazmu! Naprawdę bardzo lubiłem zmieniać wygląd, dbać o siebie i zajmować się takimi małymi, trochę idiotycznymi sprawkami. Wcześniej niestety nie miałem warunków, lecz teraz... teraz mogę robić co tylko zechcę.
- Do tipsów też chcesz wrócić?
- Tak, chciałbym! I odwiedzę dentystę. Jak myślisz, dadzą mi pieniądze na nowe zęby? - zaśmiałem się do siebie. - I kupię sobie nowe ubrania, ohhh... Wiesz, powiedzieli, że kiedy tylko będę miał czas, udostępnią mi potrzebne środki. Co mam przez to rozumieć? Dadzą mi platynową kartę i każą kupować, kupować, kupować? A może wynajmą - skrzywiłem się - stylistę... O nieee... Mamo!
- Kochanie... Oboje doskonale wiemy, do kogo w tej sytuacji powinieneś zadzwonić. - Wiedziałem. Lecz nie miałem pewności, że ten telefon będzie odpowiedni w mojej sytuacji. - Zadzwoń. Zobaczysz, warto.
- Halo? - usłyszałem po drugiej stronie miły, kobiecy głos. Przełknąłem głośno ślinę. W pewnym sensie bałem się odrobinę, nie widziałem jej tyle czasu...
- Hej, to ja... Bill... Y... - Brakowało mi słów. Nie umiałem opisać tego, o co mi chodziło, chociaż wcześniej to właśnie ona była osobą, z którą rozumiałem się najlepiej.
- Bill, to naprawdę ty!? - krzyknęła głośno, a ja odsunąłem ucho na niewielką odległość. Jej entuzjazm przebijał się przez wszystkie linie telekomunikacyjne i słuchawkę. - Tak długo czekałam na ten telefon...
- Miałem się odezwać, kiedy znów będę zacz... Odzywam się więc. Pomóż mi, błagam. Nie poradzę sobie z tym wszystkim sam, a ty... znasz się najlepiej na... No... Mnie znasz najlepiej.
- Jesteś u mamy, tak? Czekaj na mnie. Przyjadę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz