sobota, 19 grudnia 2009

5. Die echte Freundschaft kennt keine Grenzen.

Nie chciało mi się wracać do domu ciemną nocą. Toma, jak na człowieka... jak na człowieka sukcesu przystało, reprezentowało przede wszystkim życie na wysokim poziomie i duży, przestronny dom, w którym zawsze znajdzie się miejsce dla potrzebującego brata.
Jako że od małego byłem zapalonym fanem kina, już dawno wybrałem sobie swój własny pokój z ogromną plazmą, który z gościnnego stał się po prostu... pokojem, w którym śpi Bill, gdy chce nocować u braciszka. Czułem się tam lepiej niż w swojej własnej klitce, która ograniczała nawet moje myślenie.

Rankiem obudziły mnie promienie wschodzącego słońca. Jedynym poważnym minusem mojego apartamentu w królestwie Tomasza były okna wychodzące na wschód, które mimo woli nie pozwalały sobie pospać; to było mi zbyt jasno, to zbyt gorąco.
Wyszedłem z pokoju, przecierając zaspane oczy, których nie mogłem jeszcze w pełni otworzyć. Pod stopami czułem delikatność puchowego dywaniku, na lędźwiach i udach lekki chłód. W samych bokserkach pomaszerowałem do łazienki, a następnie delikatnie zszedłem po schodach do kuchni. Przez uchylone drzwi widziałem, jak Tom i Joanne śpią razem w dziwnej pozycji, przyjrzałem się jego rękom, leżącym na jej twarzy, właściwie były to prawie pachwiny... czy ona jest fetyszystką? Wzdrygnąłem się na samą myśl tego, co musi przeżywać właśnie jej wrażliwy nos, a na samą myśl pysznego śniadanka wszystkie inne pragnienia odchodziły w zapomnienie.

Byłem ogromnym łasuchem. Odkąd pamiętam, pociągały mnie różne wypieki, lukrowe ciasteczka, cukierki, słodkości tudzież ostrości, w zależności od dnia także słoności, zapewne tych "ości" mógłbym wymieniać bez liku. Moim ulubionym miejscem zabaw i spędzania wolnego czasu za lat dziecięcych były lodziarnie, piekarnie i cukiernie. To było ze mną zawsze, osładzając moje życie, które niekiedy dawało mi popalić.
Niestety, niezbyt wychodziło mi ich samodzielne wykonanie, więc tamtego dnia musiałem zadowolić się pizzą odgrzewaną w mikrofali. Zawsze w domach jest zimna pizza. Nie wiem na czym polega ten fenomen.
Po chwili na dół zszedł równie zaspany Tom, wlokąc za sobą swojego syna. Komicznie razem wyglądali. Tata, rosły już facet, nie oszukujmy się, z potężnymi barami i wąskimi biodrami, które wskazywały na jego płodność - o tym każdy uczy się na biologii. Za tatą mały dzieciaczek, który ledwo radzi sobie z zejściem po schodach, przytrzymujący się ręki rodziciela i patrzący na niego ufnie. Wbrew niektórym modyfikacjom, jakie mój brat wykonał na swoim ciele, byli do siebie bardzo podobni. I doskonale się rozumieli.
- Bill - usłyszałem, kiedy rozmarzony patrzyłem na nich dwóch - może pora spłodzić swoje, a nie patrzeć się jak pedofil na moje?
Zaśmiałem się z sarkazmem, dojadając marne śniadanie i popijając wszystko kawą. Może i miał rację...
- Co będziemy dziś robić? - zapytałem, będąc pełnym nadziei, że zapomnę o dzieciach. Chciałbym coś po sobie pozostawić, ale naprawdę wątpię, że znajdzie się ktoś, z kim chciałbym zmieszać swoje geny.
- Z tego co wiem, Gustav ma dla nas jakąś niespodziankę - odpowiedział Tom, ciągle uporczywie się mi przyglądając. Wręcz wbijał we mnie wzrok, jakbym... jakbym zjadł mu ostatniego rogalika z czekoladą. Wzdrygnąłem się, on spuścił oczy w dół. Chyba lekko się zawstydził. Tylko, mamo... dlaczego? Czy miałem coś na nosie? A może nie zmyłem makijażu i w nocy uległ autodestrukcji, rozchodząc się jak zaraza po mojej całej buzi?
- Dziwnie się zachowujesz - zauważyłem, siedząc prosto i sztywno jak pień.
- To ty dziwnie wyglądasz.
- A więc jednak zauważyłeś!? - Rzuciłem się na niego, chociaż chyba tak naprawdę wcale nie było to zamierzone. Samoistnie przylgnąłem go jego policzka. Ucieszyłem się, że zauważył. Zazwyczaj komentował mój wygląd po naprawdę drastycznych zmianach, na dodatek zawsze było to "badziewne", "odrażające" lub "przerażające". "Dziwne", w porównaniu do poprzednich określeń, wydaje się cudem niebios!
Szybko się opamiętałem, z wielkim uśmiechem wracając na swoje miejsce. Tom wbił się w krzesło i zajadał się jakimiś przysmakami. Zrobiło mi się miło i ciepło.
- Jak myślisz, jak Georg zareaguje na moją fryzurę? Spodoba mu się? A Gustav?
- Myślę, że będzie to dla nich równie dziwne.
- A więc im się spodooobaaa...
Pełen zapału i chęci poszedłem się ubrać. Chciałem wyglądać zaskakująco i inaczej niż dotychczas, oczywiście jak na moje możliwości.
Najbardziej podobały mi się moje włosy. Może wyszedłbym na małego egoistę, gdybym powiedział to na głos, jednak kiedy tylko przechodziłem obok lustra, musiałem na nie spojrzeć. Przyciągał mnie ich nowy kolor, piękna, granatowa czerń mąciła mi w głowie. Czułem się jak nowo narodzony.

Po dobrej godzinie uśmiechnąłem się do swojego lustrzanego odbicia i założyłem na nos okulary. Chociaż jest już prawie zima, rano moje oczy są wrażliwe i bolą, gdy mają kontakt ze zbyt mocnym oświetleniem, chociażby przez chmury. Jestem delikatny jak baranek! Szkoda, że Tom jeszcze tego nie zauważył.
- Bierz te walizy, trzeba zanieść je do auta - rozkazał mi, wskazując ręką na ogromne futerały z jego gitarami. Miał ich chyba z pięćdziesiąt, a ja miałem je nosić! Sam! O tym, że niektóre były większe ode mnie, wspomnieć zapomniał.
Jęknąłem przeciągle i poniosłem spadające spodnie. Czyżbym schudł?
- Powinieneś zainwestować w pasek - spostrzegł rezolutnie mój brat, patrząc na mnie jak na zupełną ofiarę, gdy starałem się podnieść kilka rzeczy naraz. - Weź mniej, bo jeszcze... - zaczął, a ja zrobiłem oczy jak bombki na choince, czekając na jego piękne słowa troski skierowane w moją stronę - bo jeszcze którąś zniszczysz.
No to wziąłem mniej.


Jechaliśmy ulicami tego nędznego Hamburga, a ja cały czas patrzyłem Tomowi na ręce. Przy wsiadaniu do jego super wozu dopadła mnie myśl, że przecież znów będę zmuszony samemu jeździć, a to - jak dla mnie - sprawa niezbyt łatwa i przyjemna, biorąc pod uwagę mój stopień psychicznego współczucia do wszystkiego, co się rusza i co może zagrozić otoczeniu. Zapomniałem o zasadach ruchu, o tej całej technice i przede wszystkim o tym, jak bardzo trzeba się wysilić, żeby nie złamać żadnego przepisu.
- Jak myślisz, potrafię jeszcze jeździć? - zapytałem, a Tom spojrzał na mnie lekko zdziwiony. - Autem - dodałem.
- A kiedy robiłeś to po raz ostatni?
- Jakieś trzy lata temu. - Moje własne słowa wzbudziły we mnie niepokój. Trzy lata bez jakiegokolwiek kontaktu z kierownicą... no, chyba że rowerową.
- Chcesz się przekonać, czy potrafisz?
Spojrzałem na niego ironicznie. Chyba był pewny, że tego zapomnieć się nie da, więc chciał postawić wszystko na jedną kartę i pozwolić mi przejechać się swoim samochodem. Biedny Tom, biedne auto.
Wzruszyłem ramionami. Zjechał na pobocze, zamieniliśmy się miejscami... no i zaczęło się. Kiedy tylko odpaliłem silnik, od stóp do głów oblał mnie zimny pot.
- Ach, pasy. - Przypomniałem sobie jeszcze o wielu innych rzeczach, które wcześniej wydawały się wręcz oczywiste. Nie chciałem dać po sobie poznać, że boję się jak mało kto, więc machinalnie ustawiłem wszystko pod swoje możliwości fizyczne i wcisnąłem pedał gazu.
Wytężałem wzrok, wyostrzałem wszystkie zmysły naraz i miałem nadzieję, że jednak pamiętam. Wątpiłem w to całym sobą, ale tym razem miałem nadzieję, że jak najbardziej się mylę.
- Umiem! - zawołałem po pewnym skręcie w lewo. Zwróciłem głowę w kierunku Toma, lecz zdążyłem zauważyć tylko jego przerażoną twarz i usłyszeć głośny huk, dobiegający gdzieś z przodu. Zatrzęsło mną.
- Oj... - zawyłem, rozglądając się wokół i upewniając, czy nikt nie ucierpiał. - Chyba jednak... nie umiem. - Zrobiłem przepraszającą minę i ledwo co uniknąłem ciosu, który chciał wymierzyć mi brat. Był czasem nerwowy, to trzeba mu przyznać.

Kiedy w pełni obrażeni dotarliśmy do studia, w którym czekali już na nas chłopcy, wolałem szybko wbić się gdzieś w kąt i nie udzielać. Tom wyglądał na naprawdę poważnie wkurzonego, a to przecież tylko małe wgniecenie...
- Ten idiota zniszczył mi cały przód! - zawył Tom, wchodząc do pomieszczenia z jakimiś częściami w rękach. Wymachiwał nimi we wszystkie strony, a ja poczułem się jak niechciany szczeniak.
- Nieprawda... - szepnąłem ze swojego kącika i zrobiłem zatroskaną minę. Georg spojrzał na mnie rozbawiony, czekając na awanturę, podczas której mógłby się z nas ponabijać, a Gustav kręcił tylko głową i przeglądał jakieś papiery. Chyba byli już przyzwyczajeni do takich sytuacji i odporni na wszystkie obelgi, jakie między sobą wymienialiśmy. - To ty kazałeś mi kierować! - Założyłem ręce na piersi i przybrałem gniewną pozę biednego dziecka.
- Jeszcze czego! - Tom kwiknął jak mała świnka, co miał w zwyczaju w takich momentach i usiadł na fotelu, aby złagodzić swoje nerwy. - Ten... ten kretyn kompletnie zniszczył mi moje auto!
- Nie mów tak o nim. Wiesz, jaki jest... - powiedział cicho Gustav, nie wychylając nosa "zza swoich spraw".
- To nie usprawiedliwia go do niszczenia tego, co jest dla mnie ważne.
- Mówisz o tym, jakby był to twój najlepszy przyjaciel! - krzyknąłem mimowolnie, bo po prostu nie mogłem dalej słuchać tych bzdur.
Krzyczeliśmy na siebie i naprawdę życzyłem mu, żeby ten jego grat się rozpadł. Jeśli ma mnie obarczać własnymi problemami, to już nie moja wina.
- Może byście kiedyś spoważnieli? - powiedział w swoim stylu Georg, sprowadzając nas na ziemię. I w sumie było już spokojnie, pomijając dzikie spojrzenia pomiędzy mną i Tomem. Nie odzywałem się do niego, aby poczuł, że jestem urażony i żeby mnie przeprosił, ale on chyba przestał się mną przejmować i po prostu robił swoje. Siedziałem i z jeszcze bardziej obrażonymi myślami próbowałem wykombinować, jak zwrócić na siebie uwagę własnego bliźniaka. Zwracanie uwagi to najlepszy sposób. Niespodziewanie zauważyłem przy sobie sterczącego Georga. Spojrzałem na niego, po chwili zmieniając obiekt zainteresowania, lecz kiedy doszedłem do wniosku, że stoi przede mną dobre dziesięć minut wpatrzony jak w obrazek, nie mogłem tego tak... zostawić. Uśmiechnąłem się na myśl o tym, co zapewne za moment usłyszę.
- Bill... - zaczął, przekrzywiając głowę w bok. Zamknąłem teatralnie oczy, prostując się i zadzierając nosa wysoko do góry. Moje uszy czekały na stos komplementów na temat mojego wyglądu. Może chociaż to będzie w tamtym dniu czymś miłym. - Wyglądasz jak jakaś sójka.
Otworzyłem szeroko oczy i patrzyłem na niego, nie dowierzając temu, co usłyszałem.
- Jak... co? - Czekając na odpowiedź, miałem w głowie wiele sprzecznych myśli. Może sójki są wyjątkowo śliczne i kolega chce mnie do nich porównać? Nie byłem zbyt dobry z biologii, więc nie wiedziałem, czy mam rację.
- Wyglądasz teraz całkiem porządnie, ale jak się wydrzesz... uszy więdną. Może lepiej już nie śpiewaj. - I odszedł, śmiejąc się pod nosem. Cały Georg. Calusieńki!
Zgarbiony i sponiewierany wydarzeniami, które mnie spotkały, usiadłem gdzieś i czekałem na wytyczne dotyczące tego, co muszę zrobić. Może chociaż sam siebie nie zawiodę.

Nagle uderzyła mnie bardzo pozytywna myśl. Cokolwiek bym nie mówił i nie robił, jakkolwiek bym nie wyglądał, dla nich zawsze pozostanę sobą. I nawet jeśli zachowywałbym się jak skończony idiota przez całą dobę, oni znaleźliby w tym dobre strony. To właśnie prawdziwi przyjaciele, których chwilami bardzo mi brakowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz