Kolejne rozwścieczone psy. Wścibskie dzieciaki, podejrzane staruszki. Nie chciałbym narzekać, ale wykonywanie codziennie tych samych, żmudnych czynności, spotykanie wciąż tych samych ludzi... To nie dla mnie. Moim przeznaczeniem zawsze było grać, istnieć na scenie i po prostu - być kimś. Każdego dnia żałuję, że moje życie tak diametralnie się zmieniło, praktycznie cofnęło do punktu wyjścia.
Kiedy parę lat temu światową premierę miał nasz trzeci album, który naprawdę wiele dla mnie znaczył, nie miałem zielonego pojęcia, że zostanie dla mnie jakby... wyznacznikiem codzienności. Później już nic nie było takie samo. Cały świat stał się humanoidalnie automatyczny, a egzystencja nie pozwalała mi na moje dotychczasowe rozterki z samotnością i sensem życia.
Tak to już jest, że żyje się w bajce i nie umie w nią uwierzyć. W nią i w to, że kiedyś może się skończyć. A wtedy następuje koniec magii, prawda kole w oczy i nie ma się żadnego planu awaryjnego.
To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Zdecydowanie zbyt szybko. Od tamtego momentu przestrzegam wszystkich przed ich własnym losem, którego nie znam, którego nie znają oni, lecz którego należy się poważnie obawiać. Nikt nigdy nie będzie wiedział, gdzie wyląduje za rok, dwa, pięć lat... Chyba, że ewentualnie i przypadkowo jest jasnowidzem, chociaż nigdy nie wierzyłem w takie głupoty. A zwłaszcza odkąd zacząłem nową pracę; bo czy listonosze wierzą w cuda? Co najwyżej w niedostarczone przesyłki i źle dobrane znaczki pocztowe.
Wreszcie piątek, ostatni dzień przed urlopem. Wstaję jak zwykle o piątej, żeby na szóstą zdążyć na pocztę i wziąć wielką, ciężką torbę z listami, paczkami i kartkami pocztowymi. Chodzę bez celu po okolicznych domach, uśmiecham się, a wtedy przypominam sobie o braku moich wcześniejszych licówek i mina mi rzednie. Podkrążone oczy to moi jedyni i najlepsi przyjaciele. Nieznane są mi już kosmetyki, drogie kremy i ubrania od Diora. Wyglądam bardziej jak zarośnięty neandertalczyk niż była gwiazda światowej muzyki.
Kiedy odwiedzę wszystkie kamienice, domki i bloki, idę na kawę do Toma. Trochę mi głupio, że jestem tylko listonoszem, na którego widok wszyscy mają w oczach litość. Tom jest prawnikiem. Jestem z niego naprawdę dumny. Kiedy tylko oficjalnie poczuliśmy, że nasze granie nie ma sensu, poważnie wziął się za kształcenie i dziś nie może na nic narzekać. Ma własną firmę, elastyczne godziny pracy i naprawdę mi pomaga. Nie tylko finansowo, chociaż zupełnie nie wyobrażam sobie, jak umiałbym poradzić sobie w pojedynkę.
- Zrób coś ze swoim życiem. Idź na studia, znajdź sobie coś, co naprawdę cię zaciekawi. Nie pasujesz do roli listonosza - mówi mi prawie każdego dnia. Poprawia idealnie czysty i przylegający garnitur. Wygląda naprawdę dobrze.
Chciałbym kiedyś odpowiedzieć mu coś sensownego, w końcu moje odczucia są bardzo podobne, jednak w pewnym sensie boję się znów postawić całe życie do góry nogami.
- Nie wiem, musiałbym wszystko zacząć od początku. - Zawsze schodzi na to samo. Marszczę czoło, unikając tego tematu i chcę jak najszybciej zapomnieć o mojej pracy. Męczarni.
Wtedy do pokoju wbiega pies Toma, wyżeł niemiecki, którego ma od paru ładnych lat. To chyba on najbardziej przypomina mi szczęście w zespole. Zaraz za psem na kolanach wtacza się mały blondynek z loczkami i wesoło do mnie macha. Podobno jestem jego ulubionym wujkiem. Chociaż tyle dobrego.
- Co u Georga? - pytam, biorąc dziecko na kolana i patrząc w oczy brata.
- Jest w Azji, ma podpisać kolejny kontrakt na reklamę w Tokio. A może u niego zacząłbyś nową pracę? Wiesz, że zawsze ci pomoże.
- Tak, wiem... - Wstaję, oddaję malca Tomowi i oddycham ciężko. Georg podbija Tokio, o którym ja zawsze marzyłem i marzyć będę. Nie chciałbym się nikogo o nic prosić, chociaż jest mi źle i nieswojo. Zakładam za ucho długie, lekko poczochrane włosy, które przez wiele miesięcy nie widziały farby do włosów i zbieram się do wyjścia. Nasze spotkania nie są długie, wartościowe, lecz wbrew pozorom bardzo mi pomagają.
Staram się nie myśleć o przeszłości, żyć tym, co daje mi los, chociaż nie jest to zbyt wartościowe i nie sprawia mi radości. Nie mam też żadnej dziewczyny, żony, przyjaciółki, która mogłaby otoczyć mnie opieką. Podczas świąt rodzinnych zazdroszczę bratu, kiedy czule przytula się do swojej żony i całuje ją w policzek.
Szukałem szczęścia już wszędzie. Ostatnio zagłębiłem się w internetowe randki, lecz po paru wiadomościach typu "Bill? Bill z Tokio Hotel to naprawdę ty?" po prostu mi się odechciało. Może miłość sama mnie znajdzie, może kiedyś coś zmieni się samo. Takie myślenie wyznaję, chociaż... w nie już też raczej nie wierzę...
Kiedy parę lat temu światową premierę miał nasz trzeci album, który naprawdę wiele dla mnie znaczył, nie miałem zielonego pojęcia, że zostanie dla mnie jakby... wyznacznikiem codzienności. Później już nic nie było takie samo. Cały świat stał się humanoidalnie automatyczny, a egzystencja nie pozwalała mi na moje dotychczasowe rozterki z samotnością i sensem życia.
Tak to już jest, że żyje się w bajce i nie umie w nią uwierzyć. W nią i w to, że kiedyś może się skończyć. A wtedy następuje koniec magii, prawda kole w oczy i nie ma się żadnego planu awaryjnego.
To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Zdecydowanie zbyt szybko. Od tamtego momentu przestrzegam wszystkich przed ich własnym losem, którego nie znam, którego nie znają oni, lecz którego należy się poważnie obawiać. Nikt nigdy nie będzie wiedział, gdzie wyląduje za rok, dwa, pięć lat... Chyba, że ewentualnie i przypadkowo jest jasnowidzem, chociaż nigdy nie wierzyłem w takie głupoty. A zwłaszcza odkąd zacząłem nową pracę; bo czy listonosze wierzą w cuda? Co najwyżej w niedostarczone przesyłki i źle dobrane znaczki pocztowe.
Wreszcie piątek, ostatni dzień przed urlopem. Wstaję jak zwykle o piątej, żeby na szóstą zdążyć na pocztę i wziąć wielką, ciężką torbę z listami, paczkami i kartkami pocztowymi. Chodzę bez celu po okolicznych domach, uśmiecham się, a wtedy przypominam sobie o braku moich wcześniejszych licówek i mina mi rzednie. Podkrążone oczy to moi jedyni i najlepsi przyjaciele. Nieznane są mi już kosmetyki, drogie kremy i ubrania od Diora. Wyglądam bardziej jak zarośnięty neandertalczyk niż była gwiazda światowej muzyki.
Kiedy odwiedzę wszystkie kamienice, domki i bloki, idę na kawę do Toma. Trochę mi głupio, że jestem tylko listonoszem, na którego widok wszyscy mają w oczach litość. Tom jest prawnikiem. Jestem z niego naprawdę dumny. Kiedy tylko oficjalnie poczuliśmy, że nasze granie nie ma sensu, poważnie wziął się za kształcenie i dziś nie może na nic narzekać. Ma własną firmę, elastyczne godziny pracy i naprawdę mi pomaga. Nie tylko finansowo, chociaż zupełnie nie wyobrażam sobie, jak umiałbym poradzić sobie w pojedynkę.
- Zrób coś ze swoim życiem. Idź na studia, znajdź sobie coś, co naprawdę cię zaciekawi. Nie pasujesz do roli listonosza - mówi mi prawie każdego dnia. Poprawia idealnie czysty i przylegający garnitur. Wygląda naprawdę dobrze.
Chciałbym kiedyś odpowiedzieć mu coś sensownego, w końcu moje odczucia są bardzo podobne, jednak w pewnym sensie boję się znów postawić całe życie do góry nogami.
- Nie wiem, musiałbym wszystko zacząć od początku. - Zawsze schodzi na to samo. Marszczę czoło, unikając tego tematu i chcę jak najszybciej zapomnieć o mojej pracy. Męczarni.
Wtedy do pokoju wbiega pies Toma, wyżeł niemiecki, którego ma od paru ładnych lat. To chyba on najbardziej przypomina mi szczęście w zespole. Zaraz za psem na kolanach wtacza się mały blondynek z loczkami i wesoło do mnie macha. Podobno jestem jego ulubionym wujkiem. Chociaż tyle dobrego.
- Co u Georga? - pytam, biorąc dziecko na kolana i patrząc w oczy brata.
- Jest w Azji, ma podpisać kolejny kontrakt na reklamę w Tokio. A może u niego zacząłbyś nową pracę? Wiesz, że zawsze ci pomoże.
- Tak, wiem... - Wstaję, oddaję malca Tomowi i oddycham ciężko. Georg podbija Tokio, o którym ja zawsze marzyłem i marzyć będę. Nie chciałbym się nikogo o nic prosić, chociaż jest mi źle i nieswojo. Zakładam za ucho długie, lekko poczochrane włosy, które przez wiele miesięcy nie widziały farby do włosów i zbieram się do wyjścia. Nasze spotkania nie są długie, wartościowe, lecz wbrew pozorom bardzo mi pomagają.
Staram się nie myśleć o przeszłości, żyć tym, co daje mi los, chociaż nie jest to zbyt wartościowe i nie sprawia mi radości. Nie mam też żadnej dziewczyny, żony, przyjaciółki, która mogłaby otoczyć mnie opieką. Podczas świąt rodzinnych zazdroszczę bratu, kiedy czule przytula się do swojej żony i całuje ją w policzek.
Szukałem szczęścia już wszędzie. Ostatnio zagłębiłem się w internetowe randki, lecz po paru wiadomościach typu "Bill? Bill z Tokio Hotel to naprawdę ty?" po prostu mi się odechciało. Może miłość sama mnie znajdzie, może kiedyś coś zmieni się samo. Takie myślenie wyznaję, chociaż... w nie już też raczej nie wierzę...
* * *
Myślami byłem już u mamy, gdzie chciałem spędzić pierwszy tydzień wolnego. Stałem właśnie na skrzyżowaniu, czekając na zielone światło i czułem na sobie wzrok jakiejś młodej kobiety. Prawdopodobnie rozpoznała we mnie osobę, którą byłem wcześniej, tę, do której tak bardzo tęsknię. Zarzuciłem głową, aby włosy bardziej zakryły mi twarz i w pośpiechu ruszyłem na drugą stronę ulicy. Patrzyłem pod nogi, kiedy nagle na kogoś wpadłem i... i wcale nie wydawało mi się, że właśnie TO może zmienić moje życie.
- Cholera... - zakląłem, klękając przy rozwalonych na środku chodnika listach i ulotkach. Nie lubiłem takich sytuacji, odkąd pracowałem na poczcie, nie lubiłem się wyróżniać. Bardzo się zmieniłem.
- Bill? Bill? To ty? - Usłyszałem męski głos przepełniony nadzieją i pomyślałem sobie coś naprawdę niecenzuralnego. Równie bardzo jak zwracania na siebie uwagi nienawidziłem tych głupich pytań, które od czasu do czasu zadawali mi ludzie. Chciałem jak najszybciej stamtąd uciec. Podniosłem głowę i...
- Kopę lat! - Na moją szyję rzucił się radosny Gustav. Nic się nie zmienił. W momencie rozwiązania zespołu ulotnił się nie wiadomo gdzie i nic o jego dalszych losach nie wiedzieliśmy. Była nawet pogłoska, że pożarł go jakiś wąż w amazońskim lesie. - Właśnie szedłem do Toma, żeby zapytać, gdzie mogę cię znaleźć.
- Mnie...? - Nie byłem pełen entuzjazmu. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Zresztą widząc mnie z tą śmieszną torbą już pewnie pomyślał sobie, że jestem kompletnym nieudacznikiem i nic tak właściwie w życiu nie osiągnąłem. Poza tym to szczera prawda.
- Ciebie. Tokio Hotel ciągle żyje, Bill. My żyjemy. Czy chciałbyś wrócić do przeszłości?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz