Jadłem mandarynki i zastanawiałem się, od czego powinniśmy zacząć. Miałem na to kilka tygodni, ale wciąż nie mogłem zdecydować, która piosenka zasługuje na reedycję jako pierwsza. Szybko jednak odgoniłem od siebie myśli związane z pracą, gdyż niespodziewanie zadałem sobie pytanie dzieciństwa. Dlaczego mandarynki jadłem zawsze w okolicach świąt? Byłem jak dziecko, najprostsza sprawa mogła rozproszyć mnie na resztę dnia.
W listopadzie całe moje życie przekierowywało się ze słodkiego, truskawkowego, w cytrusowe i niezwykle sentymentalne. W zimie czytałem zawsze więcej książek, pisałem więcej piosenek, o ile miałem warunki. Wtedy cały świat wydawał się po prostu inny.
Kiedy byliśmy mali i był z nami jeszcze tata, święta wyglądały... właściwie w ogóle nie wyglądały. Jako ludzie niewierzący, byliśmy w pewnym sensie obok tego wszystkiego, co działo się dookoła. Dopiero kiedy rodzice wzięli rozwód, a mama poznała Gordona, wszystko uległo wielkiej zmianie. Jako dziecko karałem się za myśli tego typu, jednak święta były wspaniałą rekompensatą ich rozstania i przenigdy nie zamieniłbym ich na wzór rodziny: mamę, tatę i dzieci. Wolałem Gordona i święta, a niżeli ojca i nudę przed telewizorem.
Wtedy poznałem smak karpia, dowiedziałem się, o co w tym wszystkim chodzi i zrozumiałem, po co ubiera się choinkę. Mieliśmy po dziewięć lat, ale tamte święta były najlepszymi w moim życiu.
Najbardziej podobało mi się ubieranie choinki. Komponowanie bombek, aby pasowały do siebie wielkością i formą, nakładanie łańcuchów i rozkazywanie Tomowi, co gdzie ma powiesić. Gdy wszystko było już gotowe, a liczyła się tam zasada: im bardziej kolorowo, tym lepiej, zapalaliśmy lampki, stawaliśmy we dwóch obok drzewka i patrzyliśmy na nie zachwyceni, nierzadko całymi godzinami.
Dlatego zawsze kupowałem wielkie, żywe drzewko, które na własnych plecach niosłem z targu lub po prostu z lasu.
Leżałem na kanapie w studio, wciąż jedząc te małe, soczyste mandarynki, które plamiły mi ubranie i kleiły ręce.
- Georg, co chciałbyś dostać na gwiazdkę? - zapytałem, bujając w obłokach i wyobrażając sobie wielką wigilię, podczas której obdaruję wszystkich cudownymi prezentami.
Przyjaciel spojrzał na mnie zmieszany, upił łyk kawy z plastikowego kubka i uśmiechnął się blado. Jego oczy zabłysnęły, a ja czułem, że wniknął w ten sam, świąteczny nastrój.
- Wielką, wspaniałą kolejkę elektryczną, która zajęłaby mi cały salon. - Jego uśmiech stawał się coraz szerszy. I to właśnie w tym zimowym okresie podobało mi się najbardziej; uszczęśliwiał ludzi. - Wiesz, zawsze chciałem taką dostać. A ty?
- Ja... ja nie wiem - odpowiedziałem lekko zmieszany.
Obudził się we mnie duch świętego Mikołaja. Wyobraziłem sobie, jak obdarowuję Georga wielkim pudłem, które ledwo uniesie, na widok którego popłacze się ze wzruszenia. Wyjąłem ze spodni żółty notesik, który podarował mi Tom na wypadek, gdyby nagle naszła mnie jakaś myśl na nową piosenkę, i napisałem na środku: Kolejka dla Georga. Zadowolony wziąłem swoją torbę i usiadłem.
- Idziemy do domu?
Kazano mi bezzwłocznie zapomnieć o wcześniejszym życiu. Pozbyć się mieszkania, które i tak tylko mi wadziło, znaleźć sobie nowe i skupić się wyłącznie na przyszłości. Dostałem kupę kasy i nic poza tym. A potrzebowałem przede wszystkim chwili spokoju, rozmowy i zrozumienia, które, dziwnym trafem, potrafił okazać mi właśnie przemiły kolega z ostatnio zbyt długimi włosami. Pomieszkiwałem u niego, lecz po pewnym czasie pomieszkiwanie przerodziło się w mieszkanie na stałe, a on sam traktował mnie jak swojego współlokatora.
- Idziemy. Już późno, Misia pewnie tęskni - powiedział Georg z wielką troską w głosie. Misia to jego pies, mały kundelek ze śmieszną, falującą sierścią i przesłodką mordką. Muszę przyznać, że bardzo ją polubiłem, lecz faktem, który ucieszył mnie najbardziej, było to, że ona mnie także. Była pierwszym psem od niepamiętnych czasów, który nie wyczuwał we mnie tej zgorzkniałości, typowej dla listonosza. Może już nie powinienem się tak nazywać? Może już nim nie jestem? W każdym razie mówiono, że miejsce na poczcie zawsze się dla mnie znajdzie.
Wracając do tematu Miśki; myślę, że Hagen był trochę zazdrosny, kiedy odkrył, że w nocy wymyka się z jego łóżka, aby przyjść do mnie i wtulić się w moją twarz. Lubiła jeść mi z ręki, spać na moich kolanach i oglądać ze mną seriale. Wszystko robiliśmy razem. Żałowałem, że Jost ma uczulenie na sierść i nie mogłem zabierać jej do pracy, lecz - mówiąc szczerze - czasem i ten zakaz udawało mi się ominąć.
Kiedy późną nocą dotarliśmy do mieszkania w luksusowym apartamentowcu, od razu do nas przybiegła i zaczęła się witać, skacząc po nas i merdając ogonkiem. Nikt wcześniej nie cieszył się aż tak na mój widok.
Momentalnie chwyciłem za laptopa, który leżał w salonie i powędrowałem z nim do swojego pokoju. Od tamtej pory wziąłem sobie do serca zadanie wybrania tej cholernej piosenki. W sumie znałem je wszystkie, nieważne, którą bym wybrał - fani to fani, i tak w końcu przyznają, że wybór był słuszny... Równie dobrze mogłem napisać na kartkach tytuły, wsypać je do kuli po złotej rybce i wylosować byle którą. Ale czułem się źle z myślą, że... wtedy to, co robię, w ogóle nie będzie do mnie przemawiać. Dlatego potrzebowałem czasu.
Siedziałem na łóżku z komputerem na kolanach, wpatrywałem się w pustą kartę przeglądarki i nie wiedziałem, od czego zacząć. Rozwinąłem historię i...
- Matko Boska - powiedziałem do siebie cicho, widząc dziesiątki linków do filmów o treści, lekko mówiąc, intymnej. Pornosy mnożyły się, kiedy przewijałem pasek w dół. Jeden szczególnie przykuł moją uwagę. Świąteczne igraszki. Spodobał mi się tytuł. Pasował do mojego humoru, nastroju i wszystkiego, co związane ze mną. - Jednak... jednak nie pasuje... do mnie. - Przerażony wytrzeszczyłem oczy, widząc, jak para... jak para mężczyzn zabawia się pod choinką, nieopodal prezentów. - Kto mógł oglądać takie zbereźne rzeczy!?
Prawdą było, że w mieszkaniu Georga bywało wielu różnych ludzi. Chłopcy z zespołu, znajomi z branży, którzy nierzadko mają dość nietypowe zainteresowania i poczucie humoru, koledzy poznani w barach i na imprezach, dziewczyny, a także całe nasze rodziny. To było jak przytułek dla potrzebujących, zawsze otwarte. Dlatego właśnie nie wiedziałem, czyje zamiłowania obrazował ten filmik. Chyba wolałbym nie wiedzieć.
Szybko zatrzasnąłem laptopa i ostrożnie odniosłem go na miejsce. Georg chrapał w najlepsze, więc nie musiałem bać się, że przyłapie mnie na tej dziwnej czynności i pomyśli sobie, że ja... i to gejowskie porno...
Niezbyt radziłem sobie przez to z zaśnięciem. Przekręcałem się z boku na bok, z brzucha na plecy, wciąż coś mi przeszkadzało. I wadziłem nawet Misi, która była tak znużona moim kręceniem się, że wyniosła się na kanapę.
Znów powrócił do mnie temat świąt i tego, co JA chciałbym otrzymać. W sumie cały dotychczasowy czas miałem w głowie tylko myśli dotyczące tego, czym obdaruję najbliższych, a prezent dla mnie... jakoś w ogóle nie wpadłem na to, aby coś sobie wymarzyć. Może brylantowy mikrofon?
Mikrofon kojarzył mi się niezwłocznie ze śpiewaniem, które bardzo lubiłem, lecz niezbyt pośpiewam sobie bez wybranej piosenki.
Usiadłem przy biurku, zapaliłem lampkę i zacząłem wpatrywać się w pustą kartkę papieru. Już nawet wziąłem do ręki ołówek, żeby zapisać tytuły, które uważam za dobre, a potem metodą eliminacji wybrać tę, która jest mi najbliższa. Myślałem też nad wyliczanką, jakiś entliczek pętliczek i piosenka gotowa. Zaprzestałem jednak na tych kreatywnych myślach i postanowiłem przeanalizować każdą z nich z osobna.
Schrei kojarzyło mi się wspaniale. Łączyło się z tą dziecinną naiwnością, życiem pełną piersią i wielkimi nadziejami, które z biegiem czasu się urzeczywistniały. Jednak było zbyt krzykliwe, a ta cecha we mnie zanikła. Odpadło.
Rette mich było idealnie melancholijne. Lubiłem ten okres w naszej karierze, kiedy dopiero zaczynaliśmy światową karierę i nie wiedzieliśmy co może nas czekać, kiedy czuliśmy dopiero przedsmak. Ale to było zbyt smutne. Odpadło.
Der letzte Tag zawsze mi się podobało. Melodia, tekst. Bardzo to lubiłem. Wspomnienia z kręcenia teledysku były przemiłe. Ale nie chciałem, żeby kiedyś nastał nasz ostatni dzień, więc... odpadło.
W jedną noc przemyślałem chyba każdą piosenkę, którą wydaliśmy. Od tych najweselszych, poprzez te stonowane, aż do tych zupełnie powolnych i dołujących. Załamałem się, kiedy zaczęło świtać, a ja nie wpadłem na nic, co mogłoby się nadać. Za parę godzin miałem złożyć oficjalny raport, którą piosenkę chcę. I to była decyzja, która zależała wyłącznie ode mnie, a trudno w naszym świecie o takie... luksusy. O wszystkim do tej pory decydowali wydawcy, managerowie, sponsorzy. W tym dano mi wolną rękę. Myślę, że palce maczał w tym Tom, który widział, jak bardzo chciałbym, żeby to było... moje, prosto z serca. Na granie dla pieniędzy chyba już bym się nie zgodził.
Gdy Listing wyłonił się ze swojej ciemnej nory, przywitał go zapach świeżej kawy i ciepłych jeszcze bułeczek, po które o siódmej rano powędrowałem do piekarni. Przy okazji wziąłem ze sobą psa. Patrzył na mnie wielkimi oczami, przez które przebijało się wołanie pęcherza o wypróżnienie. Przeszliśmy się więc. Myślałem, że poranny wiaterek we włosach i mróz pomogą mi się obudzić z tego leniwego letargu i dzięki nim coś wpadnie mi do głowy, jednak... wróciłem z tym samym, z czym wyszedłem. Czyli z niczym.
Zrobiłem śniadanie i w spokoju oglądałem poranne powtórki seriali.
- Hej - zawołał Georg, drapiąc się po głowie i ziewając przeciągle. Spojrzałem na niego i wskazałem na zegarek. - No co?
- Za piętnaście ósma, a wiesz, że o ósmej powinniśmy być w studio? - powiedziałem spokojnie. Wyjątkowo nie będzie na mnie, kiedy się spóźnimy, więc nie musiałem się przejmować. Tom będzie śmiał się z Georga, Gustav pokręci tylko głową. Wyłącznie Jost będzie zły jak najbardziej rozwścieczony niedźwiadek.
Hagen wzruszył ramionami, chwytając bułkę i wpychając jej połowę do buzi. Popił kawką i znów ziewnął, chwytając za pilota.
Uśmiechnąłem się do siebie. Lubiłem takie poranki, Georg był wyjątkowo pozytywną i miłą osobą, nigdy na poważnie nie starał się z nikim wykłócać, z pozoru był spokojny, jednak kiedy trzeba, umie pokazać, na co go stać. Cicha woda brzegi rwie - ktoś kiedyś tak o nim powiedział. I to idealnie do niego pasuje!
- A wybrałeś piosenkę? - zapytał, nie spuszczając oczu z telewizora. Zmarszczyłem brwi i wbiłem wzrok w obrus.
- Jeszcze nie.
- Pamiętaj tylko, że - luknął na zegar - masz opcjonalnie jeszcze trzynaście minut. No, ale się spóźnimy. - Uśmiechnął się do mnie ciepło. Myślałem przez chwilę, że może specjalnie zaspał, żebym miał choć trochę więcej czasu.
Spojrzałem na niego rozbawiony, dojadając swoją porcję i założyłem nogę na nogę.
W samochodzie nadal byłem w punkcie wyjścia. Każda piosenka, którą podsuwał mi Geo, była do kitu. Nie pasowała mi, była zbyt taka lub zbyt owaka. Zawsze znajdowałem coś złego.
Patrzyłem załamany przez okno. Chlapa, zimno, błoto... nic pocieszającego. Nudne życie. Bałem się, że znów mogę do niego wrócić. I chyba właśnie dlatego momentalnie mnie olśniło.
- Georg! - wrzasnąłem, a on prawie podskoczył na siedzeniu kierowcy.
- Zlituj się, ciszej...
- Już wiem, co chciałbym dostać. - Zalśniły mi oczy, w rękach nerwowo gniotłem materiał swojej torby.
- Miłość chciałbym dostać.
I piosenkę też już wybrałem.
sobota, 19 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz